Zgłoś naruszenie...
Wybierz jedną z poniższych opcji.
Ten komentarz dotyczy mnie lub znajomego:
atakuje mnie,
atakuje znajomego.
Komentarz dotyczy czegoś innego:
spam lub oszustwo,
propagowanie nienawiści,
przemoc lub krzywdzące zachowanie,
treść o charakterze erotycznym.
Napisz
PANEL

wpisy na blogu

4. Stropowe przygody i stal w cenie złota

Data dodania: 2021-12-15
wyślij wiadomość

Dzień dobry kochani! Znów mam chwilę czasu w pracy, którą powinienem poświęcić na wykonywanie swoich obowiązków z należytą starannością dlatego trochę zaktualizuję swojego bloga.

Dziś postaram się nie walić ściany tekstu przypominającego niekiedy bełkot laika budowlanego, a skupić się na historii jaka przydarzyła mi się przy próbie wykonania stropu. Oczywiście na wstępie przepraszam wszystkich za styl w jakim prowadzone jest to moje budowlane archiwum, ale jakoś samo się tak pisze - a wiem, że mało komu przypadnie to do gustu i jeszcze mniejszej publice będzie chciało się to czytać do końca.

Jednak wracając do meritum naszego spotkania, strop. Ahh.. Jeśli sięgniecie pamięcią/wzrokiem do zdjęć z poprzedniego epizodu wykonane do tej pory zostały w całości ściany nośne tzw. przyziemia. W związku z tym wykonawca poprosił mnie o zamówienie odpowiedniej ilości materiału na strop lany. Porysował palcem po powietrzu i wyszło mu 3 t drutu fi12 oraz 0,350 t drutu gładkiego fi6. Jak się każdy na tym etapie powinien orientować ceny stali pod koniec 2021 roku to jakiś dramat. Niewiele wcześniej nasłuchałem się o gigantycznych podwyżkach, później o obniżkach i suma summarum pewna lokalna firma wyceniła mi wartość zamówienia na 11 tyś z groszami. Skąd taka cena? A no stąd, że teściom po swojej budowie zostało bardzo dużo żebrowanej dziesiątki, którą postanowiłem użyć. Dlatego też zamówiłem 2 tony tzw. dwunastki i 300 kg "6-tki". Proste jak konstrukcja cepa, a jednak nie dla wszystkich bo przedstawienie oferty rozciągnęło się dzięki profesjonalizmowi pani X do kilkunastu telefonów i paru smsów. Ok udało się. Nie pamiętam co prawda ile za który płaciłem, ale zanotowaną mam wartość zamówienia: 10900 polskich złotych. Cena uzgodniona, termin dogadany, wjazd na działkę utwardzony... czekam. Przychodzi dzień dostawy, ekipa budowlana w komplecie i mniej więcej po godzinnym spóźnieniu przyjechał młody przedstawiciel firmy z transportem. Zatrzymał się dżentelmen na drodze głównej i stwierdził że on nie wjedzie na działkę w celu rozładunku bo się nie zmieści. Więc dzwoni do mnie wykonawca a ja w konsekwencji dzwonię do firmy. Pani w szoku bo dzień wcześniej byli ponoć sprawdzić wjazd na budowę (przesyłałem im również zdjęcia utwardzonej drogi z tirem bloczków Ytong) poinformowała mnie, że zaraz to załatwi. Pech chciał, że w czasie kiedy swoim słodkim pierdziusianiem pani X starała się mnie przekonać, że nie ma problemu, ten w magiczny sposób sam się stworzył. Mianowicie wymieniony wcześniej młody dżentelmen kazał moim budowlańcom rozładować sobie stal w 12m sztangach samodzielnie. Zostając wyśmiany zwyczajnie stwierdził, że ma w nosie tą dostawę i odjechał. Poinformowany o tym fakcie dzwonię po raz kolejny do handlowca i słyszę jeszcze większą konsternację w głosie. Pani następnie przedzwoniła do kierowcy transportu, kazała mu wrócić, ten ją klasycznie olał więc oddzwania do mnie. Bardzo mnie przeprasza bla bla bla, ale dziś po południu przyśle kogoś innego z moim transportem i będzie cacy. Wytłumaczyła mi również, że młody dżentelmen jest ostatni dzień w pracy i że ogólnie zwolnili go bo mieli na niego wiele skarg... zajebiście, ale nic. Moje majstry wkurwione, no ale z racji że wszystko było już przygotowane pod układanie i wiązanie stali postanowili zjawić się o wskazanej godzinie. Tak też się stało lecz nic po za tym. Mimo zapewnień nikt nie przyjechał. Dzwonię więc ze zwierzęcą wściekłością do pani X, która postanowiła nie odbierać już telefonu ode mnie. Wysłała jedynie lakonicznego smsa, że musiała wyjść wcześniej z pracy i zadzwoni za chwilę. Tym też sposobem zostałem z ręką w majtkach bez jakichkolwiek gwarancji, że jutro sprawa się rozwiąże. 

Przyszedł nowy dzień, ja od 7:01 napierdzielam słuchawką do firmy, z którą byłem dogadany. Jak się pewnie domyślacie transporty na nowy dzień pozapisywane już mieli dawno, ale pani postara się mi pomóc. Nawet zaproponowali mi obniżkę ceny *rzekomo od samego prezesa,  o całe 700 zł. Myślę sobie bajunia - jeden dzień obsuwy a 7 paczek przytulone. Gitarka. W między czasie nasłuchałem się wielu historii z życia pani X, która zapewniała mnie, że nigdy nie miała w swojej karierze zawodowej podobnego przypadku. W każdym razie udało się zapisać na 13:00. że przyjedzie ktoś busem z przyczepką i trzeba będzie sobie to rozładować samemu. Budowlaniec kazał mi się gonić i powiedział, że przyjdzie jak będzie stal. Także zgrałem zwartą ekipę i czekam.. 13:30 dzwonię znowu do firmy i pytam WTF?! Pani nie wie... znowu zagotowany do czerwoności walczę, aby się czegoś konkretnego dowiedzieć. Udało się usłyszeć, że dziś będzie ale ona nie wie kiedy, że mam czekać na telefon. Ekhm... 700 zł taniej, dobra niech będzie. Pewnie też zastanawiacie się dlaczego się bujałem z tą śmieszną firmą zamiast zorganizować sobie stal gdzieś indziej. Odpowiedź jest przeoczywista - cena. Wszędzie było 2000-3000zł drożej. Dobra przed samym zmierzchem telefon, jadą. Także wybiegam z pracy jak poparzony i jadę na budowę. Na niewątpliwy "plus" pogoda, bo po tygodniach bez opadów akurat kiedy czekałem na jakieś informacje nad Radomiem przeszła ściana deszczu, a moja działeczka jak to moja działeczka od razu zamieniła się w bajoro. Trudno, czekam dalej. Czekam i czekam, dzwonię po raz setny do firmy, nikt nie odbiera.. czekam. Po prawie półtorej godzinie jest. Przyjechał dziadek starym klamotem z pękniętymi pasami bezpieczeństwa i poskręcanymi sztangami drutu. Jak on jechał z tak wystającym ładunkiem poza przyczepkę nie wiem, ale jest. W związku z niedawną zmianą czasu na zimowy zdążyło już się ściemnić. A u mnie jak to na budowie na wsi, zero latarni, zero jakiegoś dodatkowego światła. Na moje szczęście w czasie kiedy ten nieudolnie starał się wycyrklować tą przyczepką w tą działkę na tej mało uczęszczanej drodze zrobiło się S7. Kurde uwierzcie mi, że nigdy nie widziałem, żeby tyle samochodów tamtędy jeździło, plus tiry i jakieś ciągniki rolnicze... normalnie Monty Python i Bareja jednocześnie. Postanowił więc wjechać przodem.. i po sekundach namysłu tak też uczynił. Pozwijany drut nie bez problemu udało się zrzucić obok samochodu także czas na rozliczenie. I znowu schody. Bo dla mnie 10900 - 700 nigdy nie wyjdzie 11800 a taką właśnie sumę domaga się pan kierowca. Grzecznie mu odpowiadam, że kwota z nosa wyciągnięta nijak ma się do tej ustalonej z panią X przez telefon. Miałem, nawet smsy. Deszcz pada, pakuję się więc do tego jego busa i dzwonię. Tradycyjnie w tej zajebistej firmie nikt nie odbiera także, próbę kontaktu z księgowością podejmuje kierowca. Wydzwaniając po ludziach gdzieś się dodzwonił. Pani Y zdziwiona, że nie zostałem poinformowany przez panią X o właściwej wartości zamówienia. A tak w ogóle to ja powinienem się liczyć, że nie ma zamawiania ile ja chcę tylko ile się nałoży na składzie wózkowemu, że nie można sobie do kilograma wyliczyć i że zawsze się cena może nieco zmienić, a z tego co ona widzi to drutu gładkiego fi6 mam 400kg zamiast 300. Pytam się jeszcze grzecznie co mnie to obchodzi, że włożyli więcej. Zapytałem również jak ja mam to zweryfikować skoro siedzę w deszczu na swojej działce z drutem na ziemi zwalonym jakby to trupa w betonowych buciczkach ktoś do rzeki pakował. Niewzruszona kazała mi dopłacić i kropka. Oszołomiony jej błyskotliwością i podejściem do klienta mówię, że zapłacę tyle ile mam czyli 10200. W tym momencie nasłuchałem się, że tak nie wolno, że muszę pojechać z tym kierowcą gdzieś do bankomatu i wypłacić brakujące dziengi. Będąc już u kresu wytrzymałości nadal dość kulturalnie karzę Pani Y szukać sobie sosny o którą mogłaby się wypier****ć i mówię, że nie będę po nocy jeździł kilka kilometrów do najbliższego bankomatu mając poparcie dziadka, który też już zażenowany całą sytuacją chciałby jechać do domu po całym dniu ganiania. Ustaliliśmy, że napiszę jakieś krótkie oświadczenie, że przyjadę i dopłacę.

Nastaje nowy wspaniały dzień dzwonię 157 raz do pani X która mnie przeprasza, mówi, że też powinna się zwolnić, bo nie nadaje się najwyraźniej do tej pracy, ogólnie żali mi się przez słuchawkę. Myślę sobie dom wariatów, ale próbuję wydusić co i jak z tą ceną. Ona nie wie dlaczego, zaraz ustali.. tia zaraz. Ku mojemu zaskoczeniu telefon i uwierzcie mi bądź nie pani X płacze! Zaczyna znowu od przeprosin i tłumaczy mi, że jako doświadczona handlowczyni (nawet blog podkreśla mi ten zwrot jak błędny :P) popełniła błąd i w smsie z ceną jedną napisała mi brutto do zapłaty a drugą netto. Ponadto było więcej niż chciałem drutu fi6. Chcą mieć to za sobą nawet nie upominając się o te 700zł bo teraz i tak mi powiedzą, że to uwzględnili wychodzę po 16 ze swojej fabryki i jadę tam do nich nabuzowany jak łysy dres na siłowni. Pani X musiała wyjść wcześniej, także muszę rozmawiać z kimś innym. Jakiś randomowy pracownik za ladą, ja podbijam i pytam: czy znany jest mu mój przypadek, na co odparł, że coś słyszał. Ekhm... także tłumaczę po krótce to dlaczego się tu znajduję i że przyjechałem dopłacić należność. Pan prawie obrażony popatrzył na mnie, kiwając głową z akceptacją i wyciąga rękę po becalen. Ja w tym momencie wręczam mu swój oryginał faktury i proszę aby napisał mi krótką notatkę, że osobiście dnia tego i tego dopłaciłem różnice. A to już się nie spodobało panu Z, który stwierdził, że nie potrzebuję takiej adnotacji bo mam przecież mam fakturę. Patrząc się już z nieukrywaną pogardą pytam się więc zioma czy w takim razie jak mam dokument świadczący o tym, że opłaciłem całość gotówką mam sobie po prostu pójść bez dopłacania?! Widząc zmieszanie na jego nieskalanej do tej pory myślą twarzy odpuściłem, a Pan Z tempo odparł "aha, no tak" i napisał co mu podyktowałem. Przybił pieczątkę dałem mu kasę i sprawa załatwiona. 


Tak więc jak sami widzicie nawet prosty transport stali to w moim regionie wyzwanie. Taka sama historia, o której znowu mógłbym napisać rozprawkę, przydarzyła mi się z kolejną firmą - betoniarnią, w której zamawiałem beton na ułożony już strop. Ale nie przedłużając streszczę to po prostu do tego, że mieli przyjechać, nie przyjechali, później się obrazili i powiedzieli, że w ogóle nie przyjadą skoro mam pretensje, żeby finalnie przyjechać z 7 godzinnym opóźnieniem. Na domiar złego zamówiłem betonu z przynajmniej 1m3 naddatkiem a przyjechało "tyle co podałem" i brakło ok 1,5m3 za dolewkę którego zaproponowali 900 zł!!! Także jeden róg stropu dolewany był z betoniarki. Wiem, że to źle, ale jak zwykle jako niepoprawny optymista liczę, że chałupa się nie zawali.

Teraz chłopaki domurowali co domurować mieli i druga ekipa stawia krokwie. Dom nabrał już należytego kształtu, nie trzeba sobie nawet zbytnio wyobrażać co jak będzie wyglądało. Oczywiście wszystkich (murarza i cieślę) czekają jeszcze poprawki przed uregulowaniem należności, ale przynajmniej za drewno mnie pochwalili. Dom teraz prezentuje się następująco:



A ja co, teraz czeka mnie sprzątanie tego całego bałaganu i rozszalowywanie stropu z desek, które postaram się wykorzystać na deskowanie dachu. Plan jest taki, że o ile tylko pogoda pozwoli to uporam się z tym przed świętami, ale wiadomo, trochę przypomina to marzenia ściętej głowy. W razie czego styczeń to też zacny miesiąc na ganianie po mokrych deskach na wysokości...

Tak czy siak będę was informował na bieżąco, a z tego miejsca dziękuję i życzę wszystkiego co dobre, rodzinnych i ciepłych we własnym wymarzonym gniazdku świąt. Trzymajta się!

4Komentarze
gitlus  
Data dodania: 2021-12-15 18:53:57
Współczuję przeżyć, posty są bardzo wciągające 🤪 oba czytałam z zaciekawieniem 😅
odpowiedz
Data dodania: 2021-12-15 23:14:45
Oj znane nam są te problemy... u nas jeszcze przed budową pan , co przywiózł gruz do utwardzenia wjazdu na działkę ( glina i woda) - zakopał się swoim dostawczakiem i tak się na mnie obraził, ze w ogóle nie chciał się do mnie odezwać, mimo że miałam mu zapłacić ( i wracać do swojej pracy). Czekałam, czekałam - a on tylko odkopywał zawzięcie koła...Porozmawiał dopiero z mężem wieczorem... Beton na płytę mieli przywieźć szybko i sprawnie, finalnie musieliśmy po pierwszym transporcie na szybko załatwiać z innej lokalizacji, bo by pierwsza warstwa zaschła, zanim by tamci drugą przywieźli... itp. itd. Teraz też "szczęśliwie" dobrnęliśmy do więźby. Deskowanie pod znakiem zapytania i też być może czeka na męża ta przyjemność biegania zimą po mokrych deskach dachu, bo ekipa nie ma czasu... Pozdrawiam i trzymam kciuki za kolejne etapy - oby już było łatwiej!
odpowiedz
Data dodania: 2021-12-16 00:16:52
Każdy Pana post czytam jak dobrą książkę, ale współczuję tych cyrków związanych z budową. U nas na szczęście już coraz jaśniej rozbłyskuje światełko w tunelu ( montaż schodów, układanie paneli, montaż drzwi i meblowanie- oprócz kuchni którą mamy na szczęście już gotową). Życzę wytrwałości i dużych pokładów cierpliwości, co by tych wszystkich majstrowych i nie majstrowych mądrych głów nie pourywać i dobrej pogody na deskowanie.
odpowiedz
Data dodania: 2021-12-16 12:42:36
Czytam zawsze do końca. I w sumie czekam na kolejne perypetie, choc myśle że lepiej żeby tych perypetii nie było. Ale znając pana "szczęście" to pewnie będą. Myśle że na sam koniec będzie Pan miał ogromna satysfakcje z domu. Pozdrawiam cieplutko
odpowiedz

3. Dla odmiany jak zwykle pod górkę.

Data dodania: 2021-11-02
wyślij wiadomość

I kiedy człowiek myślał sobie, że już nie będzie miał czym Was zaskoczyć z pomocą przyszło życie w akompaniamencie zwykłej budowlanej codzienności roku 2021. Dlatego gorąca kawusia, herbata czy inne ustrojstwo w ręce i lecimy z tematem.

Nie to żeby dzisiejsza historia była jakaś nadzwyczajnie wyjątkowa bo chyba wszyscy w tych ciekawych czasach musimy się borykać z podobnymi problemami jakimi są braki czy to w składach budowlanych czy w dostępności wyspecjalizowanych fachowców czy zwyczajnie w kulturze osobistej majstrów, majsterek i innych klasycznych sprzedawców. Ogólnie mam wrażenie, że ludzie obrażeni są, że chcę im oddać równowartość nerki za przywiezienie tego czy tamtego na budowę. Nieważne...

Ostatnio zostawiłem Was pełen nadziei, że po przebrnięciu przez problemy z działką oraz całą papierologię  związaną z uzyskiwaniem kredytu, z dniem otrzymania środków na konto robota ruszy z kopyta. I ruszyła! Szkoda tylko, że mi prosto w twarz... Na wstępie dodam, że pięknie zachowało się ING, któremu udostępnienie pierwszej z dwóch transz zajęło kilkanaście godzin. Po złożeniu stosownych podpisów dosłownie następnego ranka pieniążki mieliśmy już do dyspozycji. Pierwsza myśl? chyba jak każdy na moim miejscu - czy w krajach bez ekstradycji da się za taką kwotę dożyć spokojnej starości. Okazuje się, że się nie da.. głupia inflacja. Tak więc dzwonię do mojego super ultra zajebistego wykonawcy (de facto zleceniodawcy) z wizją szybkiej budowy mojego wymarzonego dzieła architektonicznego.  I tu pierwsze zdziwko. Usłyszałem, że wszystko super wszystko fajnie tylko żebym zamawiał już materiał bo w radomskim czeka się pare tygodni na bloczki - bzdura, i że wchodzą jak tylko materiał dojedzie na budowę. Myślę sobie dobra spoczko, bo w składzie, w którym się zaopatruję zapewnili mnie iż czas oczekiwania na bloczki gazobetonowe to max tydzień. Także umawiam się z jegomościem na małe spotkanie bo z czystą premedytacją nie dopłaciłem mu dwóch tysi za robociznę. Do tej chwili wszystko idzie jak z płatka. Spotykam się z dżentelmenem jak jakieś gangstery z opery mydlanej na stacji benzynowej niedaleko mojej pracy z myślą, że wreszcie podpiszemy też umowę, którą przygotowałem z pomocą znajomych prawników, czyli ściągnąłem z internetu - bo bidula swojej wersji nie był wstanie spłodzić przez 3 miesiące. Już wyjeżdżam z kasiorą i słyszę magiczne słowo "problem". Okazuje się, że moja bardzo sumienna firma wykonawcy podjęła w ten tydzień może półtora inne zlecenie, które muszą oczywiście już dociągnąć do końca bo jak to Pan X stwierdził jak zaczynają to już nie schodzą dopóki nie skończą... mindfuck #1. Nie chciałem wchodzić zbytnio w polemikę używając rozsądnych argumentów, które mogłyby spłoszyć tą firmę na amen, więc grzecznie pytam kiedy? Kiedy rzetelna firma wykonawcy jest w stanie wrócić do mnie na budowę i pojechać z tematem murowania do więźby, którą chciałem zamówić na początek grudnia. I ponownie wyobraźcie sobie moje zdziwienie - mindfuck #2, kiedy usłyszałem 8-9 tygodni... o ile pogoda pozwoli. Wiem, że nie wypada przeklinać ale rozjebał mnie koleś doszczętnie. Co prawda dodał grzecznie, że on rozumie moje niezadowolenie (?!) i nie będzie miał nic przeciwko jak sobie z niego zrezygnuję i znajdę kogoś innego. Także myślę sobie, co za wyrozumiały i życzliwy człowiek ku**a jego mać. Zagryzając zęby umawiam się z nim na początek grudnia. W między czasie mam ogarniać sobie wszystko inne..

W pierwszej kolejności upewniam się, że bloczki przyjadą o czasie. Następnie zacząłem głowić się nad odwodnieniem działki. Mając z tyłu głowy to co ujrzałem w sierpniu wygooglowałem, a raczej wyolxowałem wszystkie firmy specjalizujące się w drenażach i odwodnieniach gruntów rolnych w odległości do 100km. Zważywszy na fakt, że z tych kilku firm 90% miało obłożenie roboty na ten rok, umówiłem się na spotkanie w sprawie wyceny ewentualnej usługi z dwoma wykonawcami. Pierwszy idealny do gadki. Wytłumaczył mi wszystko jak laikowi i ogólnie zrobił wrażenie solidnego i znającego się na swojej robocie gościa. Niestety z racji, że urzęduje w okolicach Warszawy zażyczył sobie 400 zł za sam przyjazd w celu oględzin inwestycji. Po przedyskutowaniu tego z żoną - główną inwestorką, odpuściliśmy. W ruch poszedł telefon do drugiego specjalisty.. i tu heheszki bo mimo iż nie mnie oceniać aparycji czy podejścia do wyrażania siebie za pomocą mody innych ludzi - przyjechał wyżelowany, odziany w skórzaną kurteczkę, ok 45 letni jegomość dopełniając swojego "imidżu" starym 20 letnim mercedesem. Pomachał ręcyma, podrapał się po głowie i na oko z drogi wycenił odwodnienie przed domem na 18000 złotych. Oczywiście wg w/w. pana muszę to zrobić przed odwodnieniem domu, które pewnie pochłonie kolejną górę gotówki, a on jest najtańszy więc powinienem się szybko decydować bo ceny szybują z nastaniem nowego miesiąca wysoko do nieba. Grzecznie podziękowałem za te 4 minuty jego cennego czasu mówiąc, że się zdzwonimy.

Powoli entuzjazm opadał tak jak kiedy nas zalało. Ale coś robić muszę, więc wymyśliłem sobie, że zniweluję teren tak żeby woda opadowa trafiała tam gdzie powinna w pierwszej kolejności - do wykonanego przy tej okazji rowu melioracyjnego wzdłuż działki.



Dodatkowo postanowiłem być dobrym nowym sąsiadem i przekopałem (zleciłem wykonanie usługi), a raczej udrożniłem i pogłębiłem kilku następnym sąsiadom przydrożne rowy tak, aby ta zebrana u mnie w basenie woda miała możliwość gdzieś spływać. Czy robiłem to głównie w swoim interesie? Pewnie, ale między prawdą a Bogiem, to chyba dbanie o przepustowość tych rowów leży w gestii władz gminy, ale co mi tam... kredytu nabrałem, stać mnie. Wszystko wyszło zacnie. Koparkowy bardzo ogarnięty i jak ktoś jest z okolicy to z czystym sumieniem udostępnię kontakt. Uwinął się w chwilę, rozplantował mi całą glinę tak żeby tworzyła naturalny spadek i git. Teraz czekam na prawdziwy test tego przedsięwzięcia bo uczciwie nie padało już od dawna. Tym sposobem przyszła pora na transport świętego grala października roku 2021 - budulca, a konkretnie 25 palet bloczka komórkowego:


No ale co dalej? Bloczki już na budowie, w miedzy czasie przyjechała wywrotka piachu więc wypadałoby aby ktoś z tej panującej aury skorzystał i podjął się zadania murowania, chociaż przyziemia do stropu, cokolwiek. Jest kolejny poniedziałek a ja zaczynam szukać nowego wykonawcy. W tym celu znowu odpalam neta i dzwonię po tych wszystkich ogłoszeniodawcach z okolicy. Jak się pewnie domyślacie wszyscy szukają zleceń ale na przyszły rok. Kilku nie odebrało w ogóle telefonu i ogólnie słabo. Tym sposobem co sobie młody inwestor wymodził w swojej głowie? Ano to, że przecież oglądam wszystkich tych budujących się yołtuberów, a wśród nich jest jedna firma, która grasuje po okolicy. Odpalam pocztę i oczywiście jako najwierniejszy fan kanału piszę pięknego maila opisując po krótce sytuację, jednak nie spodziewawszy się zbytnio odpowiedzi bo wiecie jak to bywa z celebrytami. Ale nie tym razem. Już następnego dnia dostaję merytoryczną odpowiedź, że bardzo chętnie, ale z powodu nadmiaru zleceń i braku sił przerobowych muszą odmówić. Podziękowałem więc, baa nawet kanału nie odsubskrybowałem :P Tego też cudownego dnia oddzwonił do mnie jeden z tych nieodebranych telefonów jakie wykonałem wcześniej... i jest! Wydarty z rynku budowlanego, jest wykonawca z okolicy inwestycji, który podejmie się tego skomplikowanego zadania. Mojej radości nie było końca. Umówiłem się na oględziny tego co poprzednicy spier... wybudowali i na przekazanie projektu do wyceny. Szybkie negocjacje, uścisk dłoni i firma deklaruje, że wejdzie jeszcze w ten czwartek. Myślę sobie - no prze rewelacyjnie, ale spokojnie, niech przyjdą bo coś idzie za gładko. Postanowiłem też, że wstrzymam się z poinformowaniem starego wykonawcy o fakcie jego zastąpienia kimś innym do momentu aż tamci faktycznie coś zrobią, chociażby przywiozą sprzęt na budowę. Nastaje czwartek, uciekam z rana z pracy żeby chlebem i solą, bo pewnie wódkę mają swoją - przywitać ich w moich skromnych progach. I co? i gucio, nie ma ich. Tzw. witki człowiekowi znowu opadły więc dzwonię.. oczywiście Pan miał już do mnie dzwonić bo dziś ich nie ma ale od poniedziałku startują na pełnych obrotach i jak zawsze mam się niczym nie przejmować bo wymurują mi ten dom w tydzień. Ta pewnie szkoda, że nie w 1 dzień, ale co mi tam i tak nie mam nic do stracenia niech od przyszłego tygodnia działają. Pragnę w tym momencie dodać, że po pracy lubię sobie tam czasem podjechać i oczami wyobraźni doglądać postępów, albo ich braku z myślą, że jak to Golce zwykli śpiewać "kiedyś będzie tu San Francisco". Wyobraźcie sobie moje zdziwienie kiedy następnego dnia w piątek ukazał mi się następujący widok:

Spotykam ekipę pakującą się i zagajam, że ładnie im poszło. Majster stwierdził, że mieli możliwość przyjść na pół dnia to sobie zrobili pierwsze warstwy. Rewelacja. Brnąc dalej w dobry humor przyszedł nowy tydzień, 7 rano, panowie dzwonią, że działają ale potrzebne im będzie coś tam ze składu.. banan na twarzy i ogarniam materiał. Szczęścia nie ma końca.. panowie pracują we trzech i dosłownie w mgnieniu oka stawiają kolejne warstwy. Ściany proste, przekątne pokoi się +-1cm zgadzają, jednym słowem bajka. Dzwonię więc do byłego już wykonawcy poinformować go o tym co się tu dzieje i prosić o zwrot projektu - bo chwilowo nie miałem żadnej kopii. Pan się umówił tam gdzie zwykle i po krótkiej wymianie zdań i stwierdzeniu, że i tu cytat "gdyby nie miał innej roboty to by się wkurwił", oddał mi dokumentację. Ekhm.. pozostawię to bez komentarza.

Od tamtego czasu raczej nic nadzwyczajnego w tym temacie się nie wydarzyło. Także nie pozostało mi nic innego jak tylko z radością pochwalić się postępem prac

Na chwilę obecną wykonane są już wszystkie ściany zewnętrzne i szalowane są słupy pod zalewanie betonem. Oczywiście nie to żeby wszystko szło idealnie, bo miałem z tą ekipą małe różnice poglądu jeżeli chodzi o interpretacje projektu, gdyż będąc bardzo sumienną firmą Panowie wszystkie możliwe otwory okienne wykonali inaczej, tak po swojemu. Na moje pytanie por que? usłyszałem, że się tak nie robi albo, że oni by sobie tak tego w domu nie zrobili. Jednak z uśmiechem na twarzy przekonałem ich do swojej wersji czyli takiej jaka wynika bezpośrednio z projektu i co mieli poprawić poprawili z marszu. Teraz dzięki ścianom działowym dom wygląda jeszcze trochę inaczej ale nie robiłem zdjęć. 

Dlatego generalnie jestem zadowolony, szczególnie że coś się dzieje, a ten etap rośnie w oczach i nie jest jakoś najbardziej kosztowny w porównaniu z kolejnymi. Było również kilka poprawek bo fundamenty idealnie proste nie były, aleeee. Fachowcy sprawnie działają dalej i czekam czy uda się w tym tygodniu zgodnie z planem zalać strop bo podobno ma się popsuć pogoda. W każdym razie będę się dzielił z wami postępami i wrażeniami.

I kiedy już miałem kończyć posta stwierdzając, że i tak jest za długi i nudny, naszła mnie ochota pociągnąć temat dalej. Bo moja historia nie kończy się na zwykłych problemach zwykłych ludzi. U mnie zawsze problemy pojawiają się w wersji na bogato. Nie inaczej było z dachem.. Poszukiwania wyceny dachu zacząłem jak każdy pytając znajomych i rodzinę gdzie się zaopatrywali oraz kto im wykonywał. W ten też sposób trafiłem do jednego z lokalnych dystrybutorów materiału na pokrycia dachu. Wjeżdżam do nich na kozacko, bo okazuje się, że ktoś zna kogoś kto zna bezpośrednio szefa całej firmy i mnie z nim umówił. Rozmowa przebiega owocnie. Pan zrobił sobie ksero potrzebnych stron z projektu, wszystko dość szybko ustaliliśmy i mimo iż nie wykonują usługi montażu itp na czym mi nota bene bardzo zależało, to współpracują z najlepszymi cieślami i dekarzami. Pięknie. Na odejście zostaję zapewniony, że z racji na wspólnych znajomych będę traktowany jak rodzina a materiał niezależnie jaki sobie wybiorę - bo na etapie wyceny wszystko było brane pod uwagę, leży zarezerwowany dla mnie na magazynie. Na wszelki wypadek skontaktowałem się ze znajomym dekarzem, którego kiedyś miałem nawet przyjemność poznać osobiście na jakiejś imprezie u wspólnych znajomych i poprosiłem o oddzielną wycenę. Mija parę dni, dostaję telefon. No dzień dobry panie W. miło nam poinformować, że wycena czeka na mnie na skrzynce mailowej. Patrzę i oczom nie wierzę... tak jak ceny materiałów potrzebnych do wykonania pokrycia są naprawdę przyzwoite to wycena robocizny i materiału konstrukcyjnego więźby znowu wyrwała mnie z butów. Wracając pamięcią do tego cudownego harmonogramu jaki każdy przyszły kredytobiorca musi wykonać, założyliśmy z kolejnym zonkiem tej budowy - doradcą finansowym Y, że dach z robotą zamkniemy w +-70 tysiącach złotych. Oczywiście licząc się, że ze względu na galopujące podwyżki cen wszystkiego możemy głową dobić do 80 dych. Ale przeliczając sobie wszystko na spokojnie na 3 różnych kalkulatorach moim oczom za każdym razem ukazywała się sześciocyfrowa kwota. No pojebało... ale nic. Przynajmniej materiał mam tanio nie?! W tamtym momencie jeszcze rzeczywiście tak było. Kolega przysłał swoją wycenę materiału więźby, pokrycia i robocizny. Porównałem ceny, wyszło 92 tysiące. Ale chwila chwila, dzwonię do niego bo pokrycie wyliczył mi na 32 koła więc grubo ponad 25, które dostałem z pierwszego sklepu. Więc pytam czy mogę swój materiał, bo mam dużo taniej, powiedziałem mu ile i zgodził się. Myślę bajka, cena po raz pierwszy idzie w dół, tak jak to sobie człowiek na początku wymarzył. Idąc za ciosem, postanowiłem sam zorientować się w cenie więźby. Porobiłem zdjęcia zestawienia potrzebnego drewna i rozesłałem do ok 40 tartaków. Nie ograniczałem się w żaden sposób odległością. Wyceny zaczęły spływać i kształtowały się w przedziale 16-21 tysięcy bez deskowania. Wcześniej wspomniany kolega wycenił gdzieś w tartaku typu krzak materiał na 18000 więc jest git, znowu dwójka urwana z rachunku. W ten dostałem propozycje 14.700 netto. Zajebiście! Już chcę zamawiać następnego dnia rano cały materiał, podpisywać umowę itd a tu jeszcze gdzieś o 2 w nocy sms. Ktoś obcy pyta co z jego wyceną czy się decyduję, więc grzecznie jak zwykle dziękuję, ale odmawiam mówiąc, że znalazłem dużo taniej (tam chyba było początkowo 16500). Za godzinę sms z prośbą o kontakt bo w takim razie są w stanie zrobić to za 13500 polskich plnów. Śmiech mnie ogarnął ale oczywiście dzwonię i słyszę, że coś się udało taniej kupić, ktoś zrezygnował ogólnie farmazony. Więc przerywam rozmówcy i upewniam się, że 13500 to jest wszystko z zestawienia które mu wysłałem, zaimpregnowane i z wliczonym transportem o co prosiłem w wysłanej do niego wiadomości. Pada odpowiedź twierdząca. No to sobie myślę znowu bajka bo zaoszczędziłem przez przypadek kolejną pensję w pare minut rozmowy. Następnego dnia umawiamy się na zapłatę zaliczki. Wracam z tematem do mojego wykonawcy - kolegi. Mówię mu ponownie ile mi krzyknęli za więźbę. Odziwo się ucieszył i zasugerował mi przy wyborze blachy - do którego zaraz wrócę, pocienienie trochę tych krokiew bo mój projekt przewidział dachówkę ceramiczną. Znowu telefonicznie wracam do tartaku z tymi nowinami, na co pan M. mi mówi, że mam bardzo mądrego cieślę, bo wg. niego takie grube drewno mi zupełnie nie jest potrzebne. Panowie wspólnie ustalili jakie ma być aby dach nie odfrunął przy pierwszej wichurze i przeliczył na nowo należność. A z racji, że trochę mniej drzewa pójdzie to i cena niższa. Win-win situation. Wszystko idzie w zapomnienie aż tu przypomina się sklep od pokrycia z propozycją podpisania umowy na materiał. Pierwszy zonk mnie dopadł jak usłyszałem podczas tej krótkiej rozmowy iż potrzebują zaliczki w wysokości 15 tysięcy złotych. Myślę sobie, że trochę przegieli pałe ale co mi tam, znajomy znajomego znajomego, więc biorę dychę i jadę. Na miejscu okazuje się, że właściciela, który wykonywał mi wycenę nie ma bo musiał wyjechać ale dokumenty na mnie czekają. Jednak moją uwagę przykuła kartka ze zleceniem, która w kratce z podsumowaniem znacząco różni się od tego co dostałem na maila. Więc pytam, ponownie grzecznie - dlaczego cena dachu urosła od naszego ostatniego spotkania o ponad 3 tysiące. W tym też momencie przypominam sobie, że wraz z żoną wymyśliliśmy sobie kolorowe rynny i opaski rynien i uprzedzano nas, że do tamtej wyceny na ok 25k dojdą jeszcze 2-3 tysiące za ten kolor. Więc ok, ale nie! Pan sprzedawca, który na marginesie jak się okazuje buduje się 3 działki ode mnie, informuje mnie, że ta cena dotyczy standardowego koloru z wyceny - antracytu. No to lekko zaniepokojony proszę o wyjaśnienie sprawy, dlaczego nikt do mnie nie dzwonił, nikt mnie o niczym nie informował - on nic nie wie. Także dobrze, proszę o dowiedzenie się co i jak i dlaczego oraz o ponowne przeliczenie oferty. I przyszła.. 30500. No to sobie myślę, że chuj bombki strzelił i że nijak to się ma do oszczędności jakie miały wynikać z zakupu materiału w tym dokładnie sklepie. W między czasie przesłałem tą nową wycenę do mojego wykonawcy. Nie mija parę godzin ten oddzwania rozbawiony co ja mu wysłałem.. mówi mi że porównał moją ofertę z tą którą mi przedstawił i że w mojej brakuje materiału! Zaczął wyliczać pokolei różnice i szczerze - prościej byłoby mi napisać co się zgadzało.. dwa okna dachowe i ilość potrzebnych gwoździ. Ani blachy ani ilości rynien, czy ich uchwytów nie było wg. mojego zioma wystarczająco, żeby to miało ręce i nogi. Dlatego też poprosiłem go aby zadzwonił do swojej hurtowni i wynegocjował mi cenę. Tamci zgodzili się na 30500 więc suma sumarum olewamy znajomego znajomego i jego genialny duży i ładny sklep w centrum. Wkurzony, że nie da się uciąć jeszcze paru tysięcy z dachu ogólnie wyjdzie mnie przy dobrych lotach ponad 80 tysięcy. Terminowo planuję zmontowanie go na przełomie grudnia-stycznia. Aaaaa, dodam jeszcze, że wykonawca zgodził się, abym sam sobie zadeskował dach, bo on taką usługę wycenił na ok 8 tysięcy złotych bez materiału. 

Także widzicie i czujecie mój ból... ojciec mi radził bym sobie odpuścił, że mam gdzie mieszkać i trudno, że w bloku ale bez tego całego zamieszania i plecaka do końca życia albo przez 30 lat do spłaty. Mimo wszystko nie żałuję. Jest trochę śmiesznie trochę strasznie, ale wystarczy spojrzeć na te powstające mury żeby rozwiać chmury zwątpienia. W każdym razie ja ciągnę budowę dalej a was zapraszam na kolejne wpisy.


Pozdrawiam wszystkich z tego miejsca serdecznie i do usłyszenia inwestorzy!

2Komentarze
Data dodania: 2021-11-02 13:43:13
Fajnie ze udalo Ci sie znalezc ekipe i tyle juz jest wymurowane 😊milo ze przytarles nosa dziadowi, ktoremu sie wydaje ze jest niezastapiony i robi sobie co chce! Bezproblemowych dalszych prac 😊😊😊
odpowiedz
Data dodania: 2021-11-03 07:37:37
cyrk na kółkach, szczerze nie miałem intencji robienia komuś na złość. starałem się w kilku słowach wytłumaczyć to również temu człowiekowi, że nie mogę sobie pozwolić na przestój kilku tygodniowy już na samym starcie bo kredo trzeba spłacać. ale ludzie są w większości super niepoważni więc powoli się przekonuję, że tak ich trzeba traktować. pozdrawiam
odpowiedz
Odpowiedź do dom-orla

2. Dobrego złe początki czy budowa gminnego basenu?

Data dodania: 2021-08-26
wyślij wiadomość

Dzień dobry po małej przerwie.

Pewnie podobnie jak wszyscy piszący swój pierwszy post na tym blogu pomyślałem sobie, że będzie to dość ciekawa pamiątka tego co dzieje się obecnie wokół mojego życia, swoistego rodzaju alternatywa dla albumu zdjęć czy folderu na dysku twardym komputera. Nie da się wszakże ukryć, że budowa domu to przedsięwzięcie, inwestycja na długie lata szczególnie jeśli zaciąga się w banku zobowiązanie w celu jej sfinalizowania na okres 25-ciu wiosen. Oczywiście człowiek starał się jakoś przygotować na to wszystko, czytając przeróżne artykuły, blogi, fora, porównując ceny wybranych materiałów, nawet wspierając się na notatkach teściów, którzy swoją budowę rozpoczęli niespełna 2 lata temu. I pewnie, od czasu do czasu wpadałem na wpisy przedstawiające jak mi się dotąd wydawało ekstremalne przypadki, ale jak to zwykle u niepoprawnego optymisty bywa - wygrało przekonanie, że przecież mnie się nic takiego nie przydarzy..

Ależ ja naiwny byłem... ale cóż, zapnijcie pasy i jedziemy.

Na wstępie zaznaczę, że zakładam iż każdy rozsądny człowiek zdaje sobie sprawę z występowania rzeczy/zjawisk, których nie da się ani przewidzieć ani przepowiedzieć czy przeskoczyć. Nie inaczej bywa z pogodą, która w swej łaskawości dopisywała przez wstępne przygotowania do wykonania pierwszych prac, a nawet w trakcie prowadzenia wykopów, czy zalewania ław fundamentowych. Natchniony tym błogostanem rzeczy nawet nie przyszło mi do głowy, że po zebraniu humusu działka, ta która przetrwała z nami już ostatnią, srogą zimę w lutym-marcu przepoczwarzy się w demona, z którym jak Dawid z Goliatem walczę do dnia dzisiejszego. Wszystko za sprawą deszczy, które nieustannie nawiedzają okolicę i glinie, o której występowaniu co prawda miałem wiedzę i świadomość, to jednak poziom konsekwencji wynikających z posiadania tego ustrojstwa zaskoczył mnie diametralnie. Ale od początku. Po wylaniu ław fundamentowych i podlewaniu ich kilkukrotnie tak jak sztuka budowlana nakazuje przyszła kolej na zamawianie ok 1300 szt. bloczków fundamentowych b20. W tym celu wykonana została droga utwardzona aby dostawcy nie utonęli poruszając się po tym spoistym, lecz grząskim gdy mokrym terenie. Do tego momentu wszystko szło pięknie. Pierwszym znakiem zapytania była zmiana pana "brygadzisty" i lekkie postarzenie się ekipy murarskiej. Co prawda nic mi do tego, kto gdzie kogo zatrudnia, jednak nie będę ukrywał, że z tymi młodymi dżentelmenami, którzy przygotowywali ławy złapałem dobry kontakt. Chętnie udzielali mi odpowiedzi na pytania czy wręcz doradzali i sugerowali co powinienem sprawdzać aby wszystko było wykonane w rozsądnie wysokim standardzie. Ogólnie bajka. Ale przecież duża firma najprawdopodobniej posiada wiele ekip, wyspecjalizowanych w pewnych pracach i nic w tym dziwnego nie powinno być, że chłopaki wchodzą jedni po drugich... tak? A więc nie, okazało się, że nie jest tak do końca. Niestety panowie się nawet nie znają ze swoimi poprzednikami, ba wręcz pytali mnie jak się nazywa mój wykonawca - w domniemaniu ich szeryf. Nie trudno było domyśleć się, że jest to podwykonawca, który działa w imieniu mojego wykonawcy. Pierwsze wrażenie - chujowe. Nie jestem skłonny opisywać aparycji tejże ekipy czy wyrazu twarzy jaki mają gdy o cokolwiek pytam. Swoją drogą w 95% spotykając się z odpowiedzią nie wiem, nie mam, dzwoń do Łukasza. Ale przecież to nie świadczy o ich profesjonalizmie prawda? Jasne, że prawda.. dlatego nadal trzymając wysoko głowę w chmurach nie wniosłem jakiegoś konkretnego sprzeciwu wobec zaistniałej sytuacji. Bo patrząc na to co dzieje się na rynku budowlano-mieszkaniowym nigdy nie przewidzimy na kogo trafi się następnym razem i czy w ogóle ten następny raz się ziści. Tym też sposobem rozpoczęły się prace murarskie. Pierwszego dnia udało się im połapać wszystkie wymiary i wykonać takie cudo:

Jak na tym zdjęciu już widać nie mieli przeto łatwo. Pompa do szamba pracowała nieustannie aby w ogóle móc dokopać się przez warstwę gliny do wykonanych wcześniej ław. Ale udało się, może nie w sposób jaki bym sobie wymarzył ale jednak, więc super plus dla ekipy. Jednak jakież było moje zdziwienie gdy po troszkę większej ulewie (jeden dzień) zastałem następujący widok:


Jak sobie możecie wyobrazić, dla takiego laika - znawcy internetowego widok ten był szokujący. Może i nie rozpłakałem się nad swoim losem, ale noc już nie przespałem. Z racji, że miało padać jeszcze przez dzień czy dwa, sprawę odpuściłem. Wykonawca zapewniał mnie, że to nic wielkiego, że ludzie mają gorzej a woda opadnie albo się ją wypompuje. Więc spoko, ulga na moje strapione nerwy i zranione serce. Po następnych dwóch dniach okazało się, że mam najlepszą glinę, która wykazuje się wszelkimi parametrami przeszkadzającymi w budowie. Przepuszczalność jej równa jest zeru tak jak mojemu samopoczuciu w danym momencie. Ale przyszło słońce więc biorę się za wypompowywanie. Na pierwszy ogień w ruch poszła pompa teściów. Wytrzymała godzinę... Następnie uruchomiona została pompa do szamba i brudnej wody. Ta dała radę do przegrzania pozbywając się marginalnej ilości wody. W tym momencie poziom mojego optymizmu stopniał do wartości zera bezwzględnego jednak postanowiłem nie załamywać rąk. Przeto buduję się "na wsi" więc przecież pobliskie OSP pomoże! I jak myślicie pomoże? 


Pomogło!! Chwała chłopakom. Co prawda cała procedura zgłoszeniowa była przeprowadzona tak jak to ogłoszenia społecznie w telewizji każą. A więc wybierając numer alarmowy 112 zaznaczyłem na wstępie, że potrzebuję pomocy straży pożarnej lecz nie do pożaru tylko do wypompowania wody. Uprzejma pani dyspozytor spisała mnie jak GUS w spisie powszechnym i wypytała o szczegóły mojego zgłoszenia. Jak na spowiedzi powiedziałem, że sprawa dotyczy budowy, że teren jest gliniasty i od kilku dni zalany wodą, że niszczeje, że wszystko dzieje się w wykopie na fundamenty pod przyszły dom. Oczywiście nie zrobiło na niej to wielkiego wrażenia gdyż nie widziała tu zagrożenia dla zdrowia/życia co skutkowało by zasadnością wzywania służb (o czym w tamtej chwili nie miałem pojęcia), ale na moje szczęście w momencie krótkotrwałej, niezręcznej ciszy wydusiłem z siebie bezmyślnie informację o poziomie tej wody oscylującym ok 0,5 do 1m głębokości. Na tę nowinę pani żywo zareagowała informując mnie, że w takim razie zgłasza to dalej i prosi mnie o cierpliwe czekanie na telefon, który ktoś ma do mnie niebawem wykonać bezpośrednio ze staży. I wyobraźcie sobie moje zdziwienie kiedy to nagle w niedalekim sąsiedztwie, po upływie zaledwie 30 sekund rozbrzmiewać zaczęła syrena strażacka. Zanim się spostrzegłem, panowie w mundurach gotowi do akcji przyjechali w odwiedziny. Zorientowawszy się z czym mają do czynienia, grzecznie i kulturalnie poinformowali mnie, że nie leży to do ich obowiązków, jednak parafrazując nieco scenę z filmu Psy II podobnie jak Wąski do Franza Maulera wypalili: "to po mnie wyciągasz?.. a zresztą polej" i wzięli się za wypompowywanie wody za co mają moją dozgonną wdzięczność. Serio, szczerze jestem pod wrażeniem, tego że udowadniają nam zwykłym ludziom, że są po to by nam pomóc. Wspaniali goście, baa dla mnie to lokalni bohaterzy. Tym sposobem dwie-trzy godziny później usunęli mi dwiema poważnymi pompami (głębinową i pływakową) tyle wody ile to było możliwe. Znów więc wracał uśmiech na moją szkaradną buzię. Radość dodatkowo pogłębiła (nieprzypadkowy dobór słownictwa) deklaracja nowego wykonawcy, że w takim razie ruszają dalej z murami. Przykładając poziomice do każdego bloczka wymurowali mi następujące cudo:

Tu padła decyzja o podniesieniu się względem poziomu naniesionego przez geodetę o 1 warstwę bloczka - teraz podniósłbym się o jeszcze jedną. Następnie sprawnie też ociapali wszystko dwiema warstwami dysperbitu. W między czasie przypomnieli nieco o swoim zaangażowaniu w pracę, kiedy to do szalowania słupów zmuszeni byli pożyczyć od Nas wiertarkę, bo o swojej zapomnieli. Na lekkie moje zaniepokojenie co do ich staranności wskazywał również stan w jaki oddali nam owe elektronarzędzie. Chociaż teraz z perspektywy czasu doceniam ich wkład w pozbywanie się gliny z mojej działki poza jej obręb. Także jeśli ktoś z was ma jeszcze wątpliwość czy można wymazać całą wiertarkę w błocie i ją tak zostawić na budowie, to już spieszę z odpowiedzią: można. Ale dobra, olewając to przeszliśmy do dalszych prac.  Kolejnym etapem było nałożenie warstwy kmb na zewnętrzne mury fundamentów. Zapytacie dlaczego nie na całość? A no tylko i wyłącznie ze względu na cenę. Cała przygoda dwóch specjalistów w tej dziedzinie oraz koszt materiału wyniósł mnie ponad 4000 zł. Oczywiście gdybym nie był postawiony w sytuacji "to będzie tyle i tyle i czy mają robić czy jadą na inną budowę" pewnie bym to przemyślał, może nawet pomimo braku doświadczenia czy predyspozycji do wykonywania tego typu prac wykonałbym to sam. Niemniej jednak zgodziłem się szybko, chcąc mieć pewność, że pomimo przeświadczenia, że jestem dymany na hajs to będzie to zrobione dokładnie, porządnie i zgodnie z instrukcją. Tak też się stało. Efekt niestety nieudokumentowany zdjęciowo przerósł moje oczekiwania. Wszystko wyglądało porządnie, jednolicie, solidnie. Panowie nałożyli co prawda wyłącznie jedną warstwę, ale nie 1mm jak sugeruje producent a kilku milimetrową. Najważniejsze, że 90kg dwuskładnikowego preparatu, podobno z najwyższej półki wystarczyło na moje mury. Teraz kolej przyszła na ocieplanie fundamentów. Jako, że sam organizuje materiał na budowę, to wraz z małżonką przejeździliśmy chyba wszystkie składy budowlane w okolicy, a na pewno ze cztery. Pomimo mocnego marketingu na produkty EPS z dodatkami wodnymi np. fundamin itp, pomimo tekstów typu "co wy macie za dużo pieniędzy czy jak?" zdecydowaliśmy się kupić styrodur XPS. Nasz projekt zakłada 17cm warstwę ocieplenia fundamentów, co możliwe jest do uzyskania wyłącznie poprzez łączenie dwóch warstw ze sobą. Najczęściej proponowali nam 12cm +5cm ale po wstępnych rozrachunkach wyszło mi, że taniej będzie wjechać w 8+8cm. Liczę teraz, że się centymetra nie doliczą albo, że chałupy z tego tytułu mi nadzór nie rozbierze. Nałożenie go już nie powinno stanowić najmniejszego problemu. Nie powinno prawda? O tym nieco później.

Pierwsza "ósemka" styroduru na fundamentach wszystko zaizolowane, pora na zasyp. No i jak już się pewnie domyślacie na tym etapie również nie obyło się bez przygód, bo okazało się, że panowie zapomnieli domurować jednej ścianki, wg. mnie brakowało dwóch przy różnicy poziomów domu i garażu, ale co ja się znam.Ale dobra, domurowali co domurować mieli resztę zaszalowali, dysperbit położyli to zasypujemy. Tyle, że zapomnieli o słupie który doszalowali na biegu. I tu należy się kolejna pochwała, bo pomimo braku jakichkolwiek nadziei z mojej strony, że uda się jednego dnia wymurować ściankę, później ją zaizolować, szalować słup, zalać go, zasypać piachem całe fundamenty, utwardzić piach i dołożyć drugą warstwę XPS - panom się udało. Nawet wyglądało to bardzo profesjonalnie, a chwilami na działce było ok 15 budowlańców i osób pomocniczych. Ogólnie jak właściciel firmy podwykonawcy jest na budowie i robi z nimi to nie ma się do czego przyczepić. Rzeczowy człowiek, trzyma w ryzach swoich marinsów i też chętnie doradzi dobrym słowem, czy od czasu do czasu rzuci żebym się "tym czy tamtym" nie denerwował. Także +.

Na minus znowu przyszła z pomocą pogoda.. wystarczyło trochę aby położoną dzień wcześniej kanalizację podmyło. Pamiętacie jeszcze tą wystającą rurę kanalizacyjną dn200 ze zdjęć powyżej? a więc owa rura jako prowadzenie dla właściwej kanalizacji dn160 okazała się być zajebistym przepustem do podmywania piasku utwardzonego przez budowlańców. A zagęszczony był kozacko bo pomimo mojej skromnej otyłości nic się nigdzie początkowo nie działo/uginało. Nawet kierownik budowy wezwany przed zalaniem chudziaka pochwalił ich pracę. Zabronił co prawda zalewania chudego betonu w garażu bez uprzedniego jego  utwardzenia, które swoją drogą nie powiodło się, bo skoczek ugrzązłby przy pierwszej próbie uruchomienia go w danym miejscu. Padła więc decyzja o zbrojeniu garażu. Zostało trochę stali z ław fundamentowych głównie fi12 więc panowie zrobili mi zbrojenie chudziaka (ponad 12cm) na całej powierzchni garażu i kotłowni. Następnego dnia deszcz... i co się okazało? Ano XPS spisał się na medal nie wchłaniając ani ml wody, ale żeby nie było, że coś mi przyjdzie łatwo - zachował się jak bufor w statku i udowodnił swą odporność na wodę, w tym przypadku wyporność odrywając się od kawałka ściany garażu tam gdzie znajduje się wcześniej wspomniany szczęśliwy przepust na kanalizację. Efekt następujący:


Jakież było też zdziwienie podwykonawcy, który zapewniał mnie, że wszystko wykonali prawidłowo i że pierwszy raz się spotyka żeby komuś wyparło z ziemi XPS. Zadeklarowali, że usuną tą usterkę przy betonowaniu posadzki. Później to już z górki. Przyjechał beton, konkretnie 17m3, zaczęło się zalewanie, a efekt jaki udało się w bólu wypracować wczoraj w oknie pogodowym prezentuje się następująco:


Jak widać wody pomimo jej wypompowania jest dużo, a to był słoneczny dzień. Dziś już pada i padać powinno przez następne 2 tygodnie, także podchodzę do tego jako swoistego rodzaju testu wytrzymałości moich fundamentów. Ciekawe jaki widok mnie zastanie dziś po pracy gdy się zjawię na swoich włościach z wizytacją. Prawdę mówiąc wczoraj starałem się przygotować trochę na wielką wodę jaka mnie czeka w najbliższym czasie, wykonałem jakieś kanały do przydrożnego rowu, teściowa - terminator, super babka, przekopała 3razy tyle i może coś z tego będzie. Niby się już nie stresuje, bo znowu czym skoro wyzerowałem się z kasy adekwatnie jak do stanu budowy. Na poprawę humoru dodam, że pisząc ten wpis dostałem potwierdzenie z banku, że jesteśmy kolegami dlatego pożyczą mi plny jedynie za ten wykonany stan zerowy i nerkę także sami rozumiecie..

Mam cichą nadzieję, że ktoś dotrwał do końca, a jeśli tak to wybaczcie mi składnię, bo nie chce mi się tego czytać 2 raz aby wszystko poprawiać. Oby teraz szło z górki. Plan na przyszłość jest taki by zacząć teraz od wywiezienia tej gliny, wykonania drenażu opaskowego i wkopaniu zbiornika na deszczówkę. Nie wiem jeszcze co będę robił z tą zgromadzoną wodą, ale tym problemem zajmę się później. Wam jak zwykle życzę wszystkiego dobrego, oby to co złe zostało już na mojej działce a wam budowało się lekko jak w reklamach kinder bueno. Do następnego razu bracia i siostry na polu walki!

10Komentarze
bdsgi  
Data dodania: 2021-08-26 19:08:15
Elegancki wpis, fajnie się czytało. Zdjęcia wprowadzające, fajna historia trzymająca w napięciu i te zwroty akcji :). Takie wpisy powinny być wszystkie, a nie jak się tu często widzi, np: Tema wpisu "okna" - wchodzę klikam a tam tylko zdjęcie okna :D. -- Jak dla mnie to jeden z ciekawszych wpisów w tym roku. pozdrawiam
odpowiedz
Data dodania: 2021-08-27 07:04:56
dziękuję, również miło czyta się te wszystkie pochlebne komentarze. mam nadzieję, że życie jeszcze napisze interesujące scenariusze do tego bloga ale chyba nie obraziłbym się zbytnio gdyby były one mniej ciekawe :P pozdrawiam
odpowiedz
Odpowiedź do bdsgi
Data dodania: 2021-08-26 21:42:52
Trudne chwile....ale tekst rewelacyjny. Powodzenia!
odpowiedz
Data dodania: 2021-08-27 07:34:08
dzięki! takie komentarze sprawiają, że chce się człowiekowi w to brnąć dalej. pozdrawiam również.
odpowiedz
Odpowiedź do neta19821
Data dodania: 2021-08-26 21:53:22
Glina- znam z autopsji. Tekst rewelacyjny, będę wracać. Niby człowiek powinien być smutny, bo jednak były kłopoty na budowie, ale mimo wszystko czytałam to z uśmiechem i nie żebym sie śmiała. Powodzenia, jeszcze dużo pracy przed Wami :)
odpowiedz
Data dodania: 2021-08-27 07:08:06
taki był tego zamysł. super że udało się przekuć porażkę w chwilę uśmiechu na czyjejś twarzy. pozdrawiam
odpowiedz
Odpowiedź do marta-kaluza
Data dodania: 2021-08-27 06:59:49
my mamy taki sam grunt i po deszczach wygląda identycznie, ponieważ przed budową zakopaliśmy się po reflektory samochodu podjęliśmy decyzję, że robimy płytę fundamentową, twierdzi się, że jest droga, cóż jej budowa trwała 3 dni, włącznie z wymianą piachu do gł 70 cm , owszem musieliśmy mieć przynajmniej 2 bezdeszczowe dni, ale dało radę, płyta robiona była pod koniec października, oczywiście nasłuchaliśmy się, że wydziwiamy ale uważam, że zrobiliśmy bardzo dobrze, zwłaszcza, że przy dużych deszczach woda stoi na wysokości 1 m, wiemy bo widać w zabudowie studni głębinowej, warto czasem korzystać z nowocześniejszych rozwiązań, jak się podliczy koszty fundamentów tradycyjnych w glinie to wyjdzie pewnie tyle co płyta a nerwów i roboty znacznie mniej
odpowiedz
Data dodania: 2021-08-27 07:15:59
szczerze? nikt mi wcześniej tego nie doradził. wymyśliłem sobie w tej mojej głowie, że na fundamentach nie będę oszczędzał bo po pierwsze nie ma za bardzo na czym, a po drugie nigdy do tego nie wrócę. dlatego mimo zaawansowanej ciąży ganiałem swoją ukochaną połówkę na budowę kiedy być na niej nie mogłem (oczywiście nie do pracy tylko żeby paluszkiem pokazywała co jej się nie podoba i przy okazji posiedziała na świeżym powietrzu) żeby swoim sokolim wzrokiem wychwytywała jakieś niedociągnięcia czy robiła relację fotograficzną. z kierownikiem budowy też gadki na ten temat nie przeprowadziłem, więc chyba żal mogę mieć wyłącznie do siebie. ale jest co jest - raczej już tego zmieniać nie będę, chociaż trochę szkoda bo zaoszczędził by człowiek trochę nerwów np. na pracę.
odpowiedz
Odpowiedź do maly-domek
Data dodania: 2021-08-27 07:33:09
P.S. przed rozpoczęciem budowy nic nie sugerowało katastrofy. ziemia pięknie przyjmowała największe burze, drzewa piły wodę jak szalone.. tylko pozbywając się tego wszystkiego nie brałem pod uwagę, że tak diametralnie wpłynie to na wchłanialność wody. Cóż, uczę się na swoich błędach.
odpowiedz
Odpowiedź do wiciothechosenone
Data dodania: 2021-08-27 19:10:49
warto naprawdę bardzo dużo czytać samemu o wszelkich rozwiązaniach budowlanych, nam też nikt płyty nie doradził, ale geolog, który robił nam odwierty powiedział, że mamy glinę poprzecinaną warstwami piachu i do stabilnego gruntu mamy 2 metry! po przeliczeniu kosztów fundamentów tradycyjnych i poczytaniu o gruntach wysadzinowych zaczęliśmy szukać innych rozwiązań i tak trafiliśmy na płytę fundamentową, nawet na tym forum nasłuchałam się od różnych osób, że wymyślam i kombinuję, ale po 2 latach budowy mogę powiedzieć, że warto czytać najróżniejsze artykuły w necie, dyskusje na różnych budowlanych forach, wiadomo jedne informacje są przydatne inne nie, ale w Polsce buduje się generalnie byle jak ignorując często wiedzę technologiczną, np nie dodaje się dodatku antymrozowego do stropu lejąc przy zerowych czy minusowych temperaturach bo się przecież nie zawali, nie daje się żadnych dodatkowych połączeń ciesielskich do więźby (np SFHM) bo od zawsze wszystko jest na gwóźdź itd, warto czasem wydać kasę na dodatkowe rozwiązania, żeby spać spokojniej, powodzenia w budowie :)) zawsze są jakieś zawirowania, ale jakoś to idzie powoli do przodu i w końcu dom stoi :)
odpowiedz
Odpowiedź do wiciothechosenone

1. A rok temu nawet bym o tym nie pomyślał.

Data dodania: 2021-07-28
wyślij wiadomość

Dzień dobry wszystkim.

Tak się właśnie składa, że powoli rozpoczyna się moja przygoda z budowlanką (oby nie pato-). Ale jak ktoś mieszka całe życie w bloku to zrozumiałe, że z Mickiewiczowskim zapałem wzdycha do swojego wymarzonego gniazdka z kawałkiem ogródka. I dzięki pewnym zbiegom okoliczności, niewielkiej hossy na rynku i pomocy rodziny udało się uzbierać na ten swój kawałek podłogi, który bagatela - zajmuje pod słynnym z chytrej baby miastem kazimierzowskim aż 16 arów Naszej polskiej ziemi.

Ogólnie przez ostatnie lata teren formalnie rolny zdecydował zakrzaczyć i zalesić się niesamowicie. Praktycznie niemożliwe było przemieszczanie się po terenie, ale wystarczyło "raptem" kilka miesięcy oczekiwań na uporanie się z papierologią by pomalutku w swoim tempie doprowadzić ją do stanu, który może wskazywać iż w najbliższej przyszłości ktoś coś tam będzie starał się rzeźbić.

I właśnie, rzeźbić to dość precyzyjne określenie bo grunt, na którym chcemy budować Nasz dom składa się w głównej mierze z gliny. Co prawda ponoć krąży wśród dżentelmenów zajmujących się stawianiem tego cuda architektonicznego legenda, że gdzieś tu widzieli piasek, ale jak to z legendami i smokami bywa - różnie bywa.

Ale nie ma tego złego, prace rozpoczęte troszkę szybciej niż zakładano gdyż ekipie zwolniło się trochę miejsca akurat aby wykonać mój stan "zero". Na chwilę pisania tego postu, udało się wpierw wykonać a następnie zalać ławy fundamentowe. Całość prezentuje się następująco:







Całość pochłonęła 23m3 betonu b25 z dodatkiem W8 i gdyby gruszkę wycisnąć albo znaleźć w niej jeszcze jeden metr to byłoby gdzie to wlać. I tak to właśnie wygląda na dzień dzisiejszy. Dzięki uprzejmości sąsiadów możliwe było regularne podlewanie go kilka razy dziennie więc tragedii być nie powinno - jak to ludzie mówią, może się nie zawali. Mam nadzieję, że sprawy związane z kredytem hipotecznym pójdą równie pomyślnie jak ten etap budowy, który musimy wraz z żoną dokończyć jak najszybciej z własnych środków aby ktoś traktował Nas w tym niewątpliwie ciekawym budowlano czasie poważnie. Także trzymajcie kciuki! 

Aha i jakby kto pytał, projekt to "dom przy modrzewiowej 16" odbicie lustrzane. Niby popularny, ale w necie nie znalazłem żadnych realizacji - stąd owy wywód. Pozdrawiam serdecznie i do następnego...



Na marginesie. Piękne te zdjęcia katalogowe tych wszystkich domów są - nieprawda? Ciekawe jak Nasza wersja domu w wykonaniu bieda edyszyn będzie się prezentowała za kilka lat.

7Komentarze
Data dodania: 2021-07-28 11:10:20
Powodzenia w budowie i nieskonczonego zapalu 🙂 a przede wszystkim zero przeciwnosci, bo czas na budowanie nie jest najlatwiejszy, projekty zawsze na wizualizacjach wygladaja mega, zeby to przeniesc do rl trzeba sie troche nabiegac 😁
odpowiedz
Data dodania: 2021-07-28 14:55:23
Dziękuję za ciepłe słowa. A co do tego biegania to żeby się nie okazało, że człowiek maratończykiem na koniec zostanie :D Najważniejsze to się nie poddawać. A jak coś się nie da, to szukać kogoś kto o tym nie wiem i to zrobi.
odpowiedz
Odpowiedź do maly-domek
ela88
Data dodania: 2021-07-28 20:39:31
Może nie maratończykiem ale specjalistą ds. dudowy domów jednorodzinnych to na pewno w dodatku przedwcześnie osiwiałym😂
odpowiedz
Odpowiedź do wiciothechosenone
tolaj  
Data dodania: 2021-07-31 20:47:24
piękny początek , dalszych sukcesów w tej pięknej realizacji życzę
odpowiedz
Data dodania: 2021-08-01 13:41:01
Witam sąsiadów z okolic miasta kazimierzowskiego (jak widzę słynnego przede wszystkim z chytrej baby choć też liczyłem na wzmiankę o lotnisku). Powodzenia i cierpliwości życzę w zmaganiach budowlanych
odpowiedz
Data dodania: 2021-08-02 07:22:37
Siema! Sąsiedzie sympatyczny z lotniska powoli nie ma coś śmiać. Byłem w ten weekend na pikniku lotniczym posłuchać dudniącej F-16 i powiem szczerze, że budowany pieczołowicie terminal wygląda zacnie. Nie ma lipy. Może i samolotów w przyszłości dużo obsługiwał nie będzie ale wygląda tak.. europejsko ;) Tobie również dużo cierpliwości i pogody nie tylko tej ducha.
odpowiedz
Odpowiedź do karmel-3
Data dodania: 2021-08-02 13:53:36
Cześć. Wspominałem o lotnisku bo to drugi punkt, po chytrej babie, z którym prześmiewcy identyfikują Radom. Skoro lotnisko rośnie to bardzo się cieszę. Natomiast nie mieszkam w bliskim sąsiedztwie lotniska - na razie blokowisko . A za "chwilę" kilkanaście kilometrów poza miastem. Pozdrawiam
odpowiedz
Odpowiedź do wiciothechosenone
wiciothechosenone
ranga - mojabudowa.pl stały bywalec
Wyślij wiadomość do autora OBSERWUJ BLOGA
statystyki bloga
Odwiedzin bloga: 11308
Komentarzy: 58
Obserwują: 4
On-line: 9
Wpisów: 9 Galeria zdjęć: 162
Projekt DOM PRZY MODRZEWIOWEJ 16
BUDYNEK- dom wolno stojący , parterowy z poddaszem bez piwnicy
TECHNOLOGIA - murowana
ETAP BUDOWY - Brak
ARCHIWUM WPISÓW
2023 lipiec
2023 czerwiec
2023 luty
2022 marzec
2022 luty
2021 grudzień
2021 listopad
2021 sierpień
2021 lipiec

OBECNIE NA BLOGU
1 niezalogowany użytkownik
Statystyki mojabudowa.pl
Liczba blogów: 67146
Liczba wpisów: 222813
Liczba komentarzy: 903600
Liczba zdjęć: 681154
Liczba osób online: 230
usuń reklamy
Top 100 blogów

sprawdź listę 100 najczęściej odwiedzanych blogów.

sprawdź teraz
200 zł rabatu + dostawa gratis.
mojabudowakupon rabatowy