2. Dobrego złe początki czy budowa gminnego basenu?
Dzień dobry po małej przerwie.
Pewnie podobnie jak wszyscy piszący swój pierwszy post na tym blogu pomyślałem sobie, że będzie to dość ciekawa pamiątka tego co dzieje się obecnie wokół mojego życia, swoistego rodzaju alternatywa dla albumu zdjęć czy folderu na dysku twardym komputera. Nie da się wszakże ukryć, że budowa domu to przedsięwzięcie, inwestycja na długie lata szczególnie jeśli zaciąga się w banku zobowiązanie w celu jej sfinalizowania na okres 25-ciu wiosen. Oczywiście człowiek starał się jakoś przygotować na to wszystko, czytając przeróżne artykuły, blogi, fora, porównując ceny wybranych materiałów, nawet wspierając się na notatkach teściów, którzy swoją budowę rozpoczęli niespełna 2 lata temu. I pewnie, od czasu do czasu wpadałem na wpisy przedstawiające jak mi się dotąd wydawało ekstremalne przypadki, ale jak to zwykle u niepoprawnego optymisty bywa - wygrało przekonanie, że przecież mnie się nic takiego nie przydarzy..
Ależ ja naiwny byłem... ale cóż, zapnijcie pasy i jedziemy.
Na wstępie zaznaczę, że zakładam iż każdy rozsądny człowiek zdaje sobie sprawę z występowania rzeczy/zjawisk, których nie da się ani przewidzieć ani przepowiedzieć czy przeskoczyć. Nie inaczej bywa z pogodą, która w swej łaskawości dopisywała przez wstępne przygotowania do wykonania pierwszych prac, a nawet w trakcie prowadzenia wykopów, czy zalewania ław fundamentowych. Natchniony tym błogostanem rzeczy nawet nie przyszło mi do głowy, że po zebraniu humusu działka, ta która przetrwała z nami już ostatnią, srogą zimę w lutym-marcu przepoczwarzy się w demona, z którym jak Dawid z Goliatem walczę do dnia dzisiejszego. Wszystko za sprawą deszczy, które nieustannie nawiedzają okolicę i glinie, o której występowaniu co prawda miałem wiedzę i świadomość, to jednak poziom konsekwencji wynikających z posiadania tego ustrojstwa zaskoczył mnie diametralnie. Ale od początku. Po wylaniu ław fundamentowych i podlewaniu ich kilkukrotnie tak jak sztuka budowlana nakazuje przyszła kolej na zamawianie ok 1300 szt. bloczków fundamentowych b20. W tym celu wykonana została droga utwardzona aby dostawcy nie utonęli poruszając się po tym spoistym, lecz grząskim gdy mokrym terenie. Do tego momentu wszystko szło pięknie. Pierwszym znakiem zapytania była zmiana pana "brygadzisty" i lekkie postarzenie się ekipy murarskiej. Co prawda nic mi do tego, kto gdzie kogo zatrudnia, jednak nie będę ukrywał, że z tymi młodymi dżentelmenami, którzy przygotowywali ławy złapałem dobry kontakt. Chętnie udzielali mi odpowiedzi na pytania czy wręcz doradzali i sugerowali co powinienem sprawdzać aby wszystko było wykonane w rozsądnie wysokim standardzie. Ogólnie bajka. Ale przecież duża firma najprawdopodobniej posiada wiele ekip, wyspecjalizowanych w pewnych pracach i nic w tym dziwnego nie powinno być, że chłopaki wchodzą jedni po drugich... tak? A więc nie, okazało się, że nie jest tak do końca. Niestety panowie się nawet nie znają ze swoimi poprzednikami, ba wręcz pytali mnie jak się nazywa mój wykonawca - w domniemaniu ich szeryf. Nie trudno było domyśleć się, że jest to podwykonawca, który działa w imieniu mojego wykonawcy. Pierwsze wrażenie - chujowe. Nie jestem skłonny opisywać aparycji tejże ekipy czy wyrazu twarzy jaki mają gdy o cokolwiek pytam. Swoją drogą w 95% spotykając się z odpowiedzią nie wiem, nie mam, dzwoń do Łukasza. Ale przecież to nie świadczy o ich profesjonalizmie prawda? Jasne, że prawda.. dlatego nadal trzymając wysoko głowę w chmurach nie wniosłem jakiegoś konkretnego sprzeciwu wobec zaistniałej sytuacji. Bo patrząc na to co dzieje się na rynku budowlano-mieszkaniowym nigdy nie przewidzimy na kogo trafi się następnym razem i czy w ogóle ten następny raz się ziści. Tym też sposobem rozpoczęły się prace murarskie. Pierwszego dnia udało się im połapać wszystkie wymiary i wykonać takie cudo:
Jak na tym zdjęciu już widać nie mieli przeto łatwo. Pompa do szamba pracowała nieustannie aby w ogóle móc dokopać się przez warstwę gliny do wykonanych wcześniej ław. Ale udało się, może nie w sposób jaki bym sobie wymarzył ale jednak, więc super plus dla ekipy. Jednak jakież było moje zdziwienie gdy po troszkę większej ulewie (jeden dzień) zastałem następujący widok:
Jak sobie możecie wyobrazić, dla takiego laika - znawcy internetowego widok ten był szokujący. Może i nie rozpłakałem się nad swoim losem, ale noc już nie przespałem. Z racji, że miało padać jeszcze przez dzień czy dwa, sprawę odpuściłem. Wykonawca zapewniał mnie, że to nic wielkiego, że ludzie mają gorzej a woda opadnie albo się ją wypompuje. Więc spoko, ulga na moje strapione nerwy i zranione serce. Po następnych dwóch dniach okazało się, że mam najlepszą glinę, która wykazuje się wszelkimi parametrami przeszkadzającymi w budowie. Przepuszczalność jej równa jest zeru tak jak mojemu samopoczuciu w danym momencie. Ale przyszło słońce więc biorę się za wypompowywanie. Na pierwszy ogień w ruch poszła pompa teściów. Wytrzymała godzinę... Następnie uruchomiona została pompa do szamba i brudnej wody. Ta dała radę do przegrzania pozbywając się marginalnej ilości wody. W tym momencie poziom mojego optymizmu stopniał do wartości zera bezwzględnego jednak postanowiłem nie załamywać rąk. Przeto buduję się "na wsi" więc przecież pobliskie OSP pomoże! I jak myślicie pomoże?
Pomogło!! Chwała chłopakom. Co prawda cała procedura zgłoszeniowa była przeprowadzona tak jak to ogłoszenia społecznie w telewizji każą. A więc wybierając numer alarmowy 112 zaznaczyłem na wstępie, że potrzebuję pomocy straży pożarnej lecz nie do pożaru tylko do wypompowania wody. Uprzejma pani dyspozytor spisała mnie jak GUS w spisie powszechnym i wypytała o szczegóły mojego zgłoszenia. Jak na spowiedzi powiedziałem, że sprawa dotyczy budowy, że teren jest gliniasty i od kilku dni zalany wodą, że niszczeje, że wszystko dzieje się w wykopie na fundamenty pod przyszły dom. Oczywiście nie zrobiło na niej to wielkiego wrażenia gdyż nie widziała tu zagrożenia dla zdrowia/życia co skutkowało by zasadnością wzywania służb (o czym w tamtej chwili nie miałem pojęcia), ale na moje szczęście w momencie krótkotrwałej, niezręcznej ciszy wydusiłem z siebie bezmyślnie informację o poziomie tej wody oscylującym ok 0,5 do 1m głębokości. Na tę nowinę pani żywo zareagowała informując mnie, że w takim razie zgłasza to dalej i prosi mnie o cierpliwe czekanie na telefon, który ktoś ma do mnie niebawem wykonać bezpośrednio ze staży. I wyobraźcie sobie moje zdziwienie kiedy to nagle w niedalekim sąsiedztwie, po upływie zaledwie 30 sekund rozbrzmiewać zaczęła syrena strażacka. Zanim się spostrzegłem, panowie w mundurach gotowi do akcji przyjechali w odwiedziny. Zorientowawszy się z czym mają do czynienia, grzecznie i kulturalnie poinformowali mnie, że nie leży to do ich obowiązków, jednak parafrazując nieco scenę z filmu Psy II podobnie jak Wąski do Franza Maulera wypalili: "to po mnie wyciągasz?.. a zresztą polej" i wzięli się za wypompowywanie wody za co mają moją dozgonną wdzięczność. Serio, szczerze jestem pod wrażeniem, tego że udowadniają nam zwykłym ludziom, że są po to by nam pomóc. Wspaniali goście, baa dla mnie to lokalni bohaterzy. Tym sposobem dwie-trzy godziny później usunęli mi dwiema poważnymi pompami (głębinową i pływakową) tyle wody ile to było możliwe. Znów więc wracał uśmiech na moją szkaradną buzię. Radość dodatkowo pogłębiła (nieprzypadkowy dobór słownictwa) deklaracja nowego wykonawcy, że w takim razie ruszają dalej z murami. Przykładając poziomice do każdego bloczka wymurowali mi następujące cudo:
Tu padła decyzja o podniesieniu się względem poziomu naniesionego przez geodetę o 1 warstwę bloczka - teraz podniósłbym się o jeszcze jedną. Następnie sprawnie też ociapali wszystko dwiema warstwami dysperbitu. W między czasie przypomnieli nieco o swoim zaangażowaniu w pracę, kiedy to do szalowania słupów zmuszeni byli pożyczyć od Nas wiertarkę, bo o swojej zapomnieli. Na lekkie moje zaniepokojenie co do ich staranności wskazywał również stan w jaki oddali nam owe elektronarzędzie. Chociaż teraz z perspektywy czasu doceniam ich wkład w pozbywanie się gliny z mojej działki poza jej obręb. Także jeśli ktoś z was ma jeszcze wątpliwość czy można wymazać całą wiertarkę w błocie i ją tak zostawić na budowie, to już spieszę z odpowiedzią: można. Ale dobra, olewając to przeszliśmy do dalszych prac. Kolejnym etapem było nałożenie warstwy kmb na zewnętrzne mury fundamentów. Zapytacie dlaczego nie na całość? A no tylko i wyłącznie ze względu na cenę. Cała przygoda dwóch specjalistów w tej dziedzinie oraz koszt materiału wyniósł mnie ponad 4000 zł. Oczywiście gdybym nie był postawiony w sytuacji "to będzie tyle i tyle i czy mają robić czy jadą na inną budowę" pewnie bym to przemyślał, może nawet pomimo braku doświadczenia czy predyspozycji do wykonywania tego typu prac wykonałbym to sam. Niemniej jednak zgodziłem się szybko, chcąc mieć pewność, że pomimo przeświadczenia, że jestem dymany na hajs to będzie to zrobione dokładnie, porządnie i zgodnie z instrukcją. Tak też się stało. Efekt niestety nieudokumentowany zdjęciowo przerósł moje oczekiwania. Wszystko wyglądało porządnie, jednolicie, solidnie. Panowie nałożyli co prawda wyłącznie jedną warstwę, ale nie 1mm jak sugeruje producent a kilku milimetrową. Najważniejsze, że 90kg dwuskładnikowego preparatu, podobno z najwyższej półki wystarczyło na moje mury. Teraz kolej przyszła na ocieplanie fundamentów. Jako, że sam organizuje materiał na budowę, to wraz z małżonką przejeździliśmy chyba wszystkie składy budowlane w okolicy, a na pewno ze cztery. Pomimo mocnego marketingu na produkty EPS z dodatkami wodnymi np. fundamin itp, pomimo tekstów typu "co wy macie za dużo pieniędzy czy jak?" zdecydowaliśmy się kupić styrodur XPS. Nasz projekt zakłada 17cm warstwę ocieplenia fundamentów, co możliwe jest do uzyskania wyłącznie poprzez łączenie dwóch warstw ze sobą. Najczęściej proponowali nam 12cm +5cm ale po wstępnych rozrachunkach wyszło mi, że taniej będzie wjechać w 8+8cm. Liczę teraz, że się centymetra nie doliczą albo, że chałupy z tego tytułu mi nadzór nie rozbierze. Nałożenie go już nie powinno stanowić najmniejszego problemu. Nie powinno prawda? O tym nieco później.
Pierwsza "ósemka" styroduru na fundamentach wszystko zaizolowane, pora na zasyp. No i jak już się pewnie domyślacie na tym etapie również nie obyło się bez przygód, bo okazało się, że panowie zapomnieli domurować jednej ścianki, wg. mnie brakowało dwóch przy różnicy poziomów domu i garażu, ale co ja się znam.Ale dobra, domurowali co domurować mieli resztę zaszalowali, dysperbit położyli to zasypujemy. Tyle, że zapomnieli o słupie który doszalowali na biegu. I tu należy się kolejna pochwała, bo pomimo braku jakichkolwiek nadziei z mojej strony, że uda się jednego dnia wymurować ściankę, później ją zaizolować, szalować słup, zalać go, zasypać piachem całe fundamenty, utwardzić piach i dołożyć drugą warstwę XPS - panom się udało. Nawet wyglądało to bardzo profesjonalnie, a chwilami na działce było ok 15 budowlańców i osób pomocniczych. Ogólnie jak właściciel firmy podwykonawcy jest na budowie i robi z nimi to nie ma się do czego przyczepić. Rzeczowy człowiek, trzyma w ryzach swoich marinsów i też chętnie doradzi dobrym słowem, czy od czasu do czasu rzuci żebym się "tym czy tamtym" nie denerwował. Także +.
Na minus znowu przyszła z pomocą pogoda.. wystarczyło trochę aby położoną dzień wcześniej kanalizację podmyło. Pamiętacie jeszcze tą wystającą rurę kanalizacyjną dn200 ze zdjęć powyżej? a więc owa rura jako prowadzenie dla właściwej kanalizacji dn160 okazała się być zajebistym przepustem do podmywania piasku utwardzonego przez budowlańców. A zagęszczony był kozacko bo pomimo mojej skromnej otyłości nic się nigdzie początkowo nie działo/uginało. Nawet kierownik budowy wezwany przed zalaniem chudziaka pochwalił ich pracę. Zabronił co prawda zalewania chudego betonu w garażu bez uprzedniego jego utwardzenia, które swoją drogą nie powiodło się, bo skoczek ugrzązłby przy pierwszej próbie uruchomienia go w danym miejscu. Padła więc decyzja o zbrojeniu garażu. Zostało trochę stali z ław fundamentowych głównie fi12 więc panowie zrobili mi zbrojenie chudziaka (ponad 12cm) na całej powierzchni garażu i kotłowni. Następnego dnia deszcz... i co się okazało? Ano XPS spisał się na medal nie wchłaniając ani ml wody, ale żeby nie było, że coś mi przyjdzie łatwo - zachował się jak bufor w statku i udowodnił swą odporność na wodę, w tym przypadku wyporność odrywając się od kawałka ściany garażu tam gdzie znajduje się wcześniej wspomniany szczęśliwy przepust na kanalizację. Efekt następujący:
Jakież było też zdziwienie podwykonawcy, który zapewniał mnie, że wszystko wykonali prawidłowo i że pierwszy raz się spotyka żeby komuś wyparło z ziemi XPS. Zadeklarowali, że usuną tą usterkę przy betonowaniu posadzki. Później to już z górki. Przyjechał beton, konkretnie 17m3, zaczęło się zalewanie, a efekt jaki udało się w bólu wypracować wczoraj w oknie pogodowym prezentuje się następująco:
Jak widać wody pomimo jej wypompowania jest dużo, a to był słoneczny dzień. Dziś już pada i padać powinno przez następne 2 tygodnie, także podchodzę do tego jako swoistego rodzaju testu wytrzymałości moich fundamentów. Ciekawe jaki widok mnie zastanie dziś po pracy gdy się zjawię na swoich włościach z wizytacją. Prawdę mówiąc wczoraj starałem się przygotować trochę na wielką wodę jaka mnie czeka w najbliższym czasie, wykonałem jakieś kanały do przydrożnego rowu, teściowa - terminator, super babka, przekopała 3razy tyle i może coś z tego będzie. Niby się już nie stresuje, bo znowu czym skoro wyzerowałem się z kasy adekwatnie jak do stanu budowy. Na poprawę humoru dodam, że pisząc ten wpis dostałem potwierdzenie z banku, że jesteśmy kolegami dlatego pożyczą mi plny jedynie za ten wykonany stan zerowy i nerkę także sami rozumiecie..
Mam cichą nadzieję, że ktoś dotrwał do końca, a jeśli tak to wybaczcie mi składnię, bo nie chce mi się tego czytać 2 raz aby wszystko poprawiać. Oby teraz szło z górki. Plan na przyszłość jest taki by zacząć teraz od wywiezienia tej gliny, wykonania drenażu opaskowego i wkopaniu zbiornika na deszczówkę. Nie wiem jeszcze co będę robił z tą zgromadzoną wodą, ale tym problemem zajmę się później. Wam jak zwykle życzę wszystkiego dobrego, oby to co złe zostało już na mojej działce a wam budowało się lekko jak w reklamach kinder bueno. Do następnego razu bracia i siostry na polu walki!