3. Dla odmiany jak zwykle pod górkę.
I kiedy człowiek myślał sobie, że już nie będzie miał czym Was zaskoczyć z pomocą przyszło życie w akompaniamencie zwykłej budowlanej codzienności roku 2021. Dlatego gorąca kawusia, herbata czy inne ustrojstwo w ręce i lecimy z tematem.
Nie to żeby dzisiejsza historia była jakaś nadzwyczajnie wyjątkowa bo chyba wszyscy w tych ciekawych czasach musimy się borykać z podobnymi problemami jakimi są braki czy to w składach budowlanych czy w dostępności wyspecjalizowanych fachowców czy zwyczajnie w kulturze osobistej majstrów, majsterek i innych klasycznych sprzedawców. Ogólnie mam wrażenie, że ludzie obrażeni są, że chcę im oddać równowartość nerki za przywiezienie tego czy tamtego na budowę. Nieważne...
Ostatnio zostawiłem Was pełen nadziei, że po przebrnięciu przez problemy z działką oraz całą papierologię związaną z uzyskiwaniem kredytu, z dniem otrzymania środków na konto robota ruszy z kopyta. I ruszyła! Szkoda tylko, że mi prosto w twarz... Na wstępie dodam, że pięknie zachowało się ING, któremu udostępnienie pierwszej z dwóch transz zajęło kilkanaście godzin. Po złożeniu stosownych podpisów dosłownie następnego ranka pieniążki mieliśmy już do dyspozycji. Pierwsza myśl? chyba jak każdy na moim miejscu - czy w krajach bez ekstradycji da się za taką kwotę dożyć spokojnej starości. Okazuje się, że się nie da.. głupia inflacja. Tak więc dzwonię do mojego super ultra zajebistego wykonawcy (de facto zleceniodawcy) z wizją szybkiej budowy mojego wymarzonego dzieła architektonicznego. I tu pierwsze zdziwko. Usłyszałem, że wszystko super wszystko fajnie tylko żebym zamawiał już materiał bo w radomskim czeka się pare tygodni na bloczki - bzdura, i że wchodzą jak tylko materiał dojedzie na budowę. Myślę sobie dobra spoczko, bo w składzie, w którym się zaopatruję zapewnili mnie iż czas oczekiwania na bloczki gazobetonowe to max tydzień. Także umawiam się z jegomościem na małe spotkanie bo z czystą premedytacją nie dopłaciłem mu dwóch tysi za robociznę. Do tej chwili wszystko idzie jak z płatka. Spotykam się z dżentelmenem jak jakieś gangstery z opery mydlanej na stacji benzynowej niedaleko mojej pracy z myślą, że wreszcie podpiszemy też umowę, którą przygotowałem z pomocą znajomych prawników, czyli ściągnąłem z internetu - bo bidula swojej wersji nie był wstanie spłodzić przez 3 miesiące. Już wyjeżdżam z kasiorą i słyszę magiczne słowo "problem". Okazuje się, że moja bardzo sumienna firma wykonawcy podjęła w ten tydzień może półtora inne zlecenie, które muszą oczywiście już dociągnąć do końca bo jak to Pan X stwierdził jak zaczynają to już nie schodzą dopóki nie skończą... mindfuck #1. Nie chciałem wchodzić zbytnio w polemikę używając rozsądnych argumentów, które mogłyby spłoszyć tą firmę na amen, więc grzecznie pytam kiedy? Kiedy rzetelna firma wykonawcy jest w stanie wrócić do mnie na budowę i pojechać z tematem murowania do więźby, którą chciałem zamówić na początek grudnia. I ponownie wyobraźcie sobie moje zdziwienie - mindfuck #2, kiedy usłyszałem 8-9 tygodni... o ile pogoda pozwoli. Wiem, że nie wypada przeklinać ale rozjebał mnie koleś doszczętnie. Co prawda dodał grzecznie, że on rozumie moje niezadowolenie (?!) i nie będzie miał nic przeciwko jak sobie z niego zrezygnuję i znajdę kogoś innego. Także myślę sobie, co za wyrozumiały i życzliwy człowiek ku**a jego mać. Zagryzając zęby umawiam się z nim na początek grudnia. W między czasie mam ogarniać sobie wszystko inne..
W pierwszej kolejności upewniam się, że bloczki przyjadą o czasie. Następnie zacząłem głowić się nad odwodnieniem działki. Mając z tyłu głowy to co ujrzałem w sierpniu wygooglowałem, a raczej wyolxowałem wszystkie firmy specjalizujące się w drenażach i odwodnieniach gruntów rolnych w odległości do 100km. Zważywszy na fakt, że z tych kilku firm 90% miało obłożenie roboty na ten rok, umówiłem się na spotkanie w sprawie wyceny ewentualnej usługi z dwoma wykonawcami. Pierwszy idealny do gadki. Wytłumaczył mi wszystko jak laikowi i ogólnie zrobił wrażenie solidnego i znającego się na swojej robocie gościa. Niestety z racji, że urzęduje w okolicach Warszawy zażyczył sobie 400 zł za sam przyjazd w celu oględzin inwestycji. Po przedyskutowaniu tego z żoną - główną inwestorką, odpuściliśmy. W ruch poszedł telefon do drugiego specjalisty.. i tu heheszki bo mimo iż nie mnie oceniać aparycji czy podejścia do wyrażania siebie za pomocą mody innych ludzi - przyjechał wyżelowany, odziany w skórzaną kurteczkę, ok 45 letni jegomość dopełniając swojego "imidżu" starym 20 letnim mercedesem. Pomachał ręcyma, podrapał się po głowie i na oko z drogi wycenił odwodnienie przed domem na 18000 złotych. Oczywiście wg w/w. pana muszę to zrobić przed odwodnieniem domu, które pewnie pochłonie kolejną górę gotówki, a on jest najtańszy więc powinienem się szybko decydować bo ceny szybują z nastaniem nowego miesiąca wysoko do nieba. Grzecznie podziękowałem za te 4 minuty jego cennego czasu mówiąc, że się zdzwonimy.
Powoli entuzjazm opadał tak jak kiedy nas zalało. Ale coś robić muszę, więc wymyśliłem sobie, że zniweluję teren tak żeby woda opadowa trafiała tam gdzie powinna w pierwszej kolejności - do wykonanego przy tej okazji rowu melioracyjnego wzdłuż działki.
Dodatkowo postanowiłem być dobrym nowym sąsiadem i przekopałem (zleciłem wykonanie usługi), a raczej udrożniłem i pogłębiłem kilku następnym sąsiadom przydrożne rowy tak, aby ta zebrana u mnie w basenie woda miała możliwość gdzieś spływać. Czy robiłem to głównie w swoim interesie? Pewnie, ale między prawdą a Bogiem, to chyba dbanie o przepustowość tych rowów leży w gestii władz gminy, ale co mi tam... kredytu nabrałem, stać mnie. Wszystko wyszło zacnie. Koparkowy bardzo ogarnięty i jak ktoś jest z okolicy to z czystym sumieniem udostępnię kontakt. Uwinął się w chwilę, rozplantował mi całą glinę tak żeby tworzyła naturalny spadek i git. Teraz czekam na prawdziwy test tego przedsięwzięcia bo uczciwie nie padało już od dawna. Tym sposobem przyszła pora na transport świętego grala października roku 2021 - budulca, a konkretnie 25 palet bloczka komórkowego:
No ale co dalej? Bloczki już na budowie, w miedzy czasie przyjechała wywrotka piachu więc wypadałoby aby ktoś z tej panującej aury skorzystał i podjął się zadania murowania, chociaż przyziemia do stropu, cokolwiek. Jest kolejny poniedziałek a ja zaczynam szukać nowego wykonawcy. W tym celu znowu odpalam neta i dzwonię po tych wszystkich ogłoszeniodawcach z okolicy. Jak się pewnie domyślacie wszyscy szukają zleceń ale na przyszły rok. Kilku nie odebrało w ogóle telefonu i ogólnie słabo. Tym sposobem co sobie młody inwestor wymodził w swojej głowie? Ano to, że przecież oglądam wszystkich tych budujących się yołtuberów, a wśród nich jest jedna firma, która grasuje po okolicy. Odpalam pocztę i oczywiście jako najwierniejszy fan kanału piszę pięknego maila opisując po krótce sytuację, jednak nie spodziewawszy się zbytnio odpowiedzi bo wiecie jak to bywa z celebrytami. Ale nie tym razem. Już następnego dnia dostaję merytoryczną odpowiedź, że bardzo chętnie, ale z powodu nadmiaru zleceń i braku sił przerobowych muszą odmówić. Podziękowałem więc, baa nawet kanału nie odsubskrybowałem :P Tego też cudownego dnia oddzwonił do mnie jeden z tych nieodebranych telefonów jakie wykonałem wcześniej... i jest! Wydarty z rynku budowlanego, jest wykonawca z okolicy inwestycji, który podejmie się tego skomplikowanego zadania. Mojej radości nie było końca. Umówiłem się na oględziny tego co poprzednicy spier... wybudowali i na przekazanie projektu do wyceny. Szybkie negocjacje, uścisk dłoni i firma deklaruje, że wejdzie jeszcze w ten czwartek. Myślę sobie - no prze rewelacyjnie, ale spokojnie, niech przyjdą bo coś idzie za gładko. Postanowiłem też, że wstrzymam się z poinformowaniem starego wykonawcy o fakcie jego zastąpienia kimś innym do momentu aż tamci faktycznie coś zrobią, chociażby przywiozą sprzęt na budowę. Nastaje czwartek, uciekam z rana z pracy żeby chlebem i solą, bo pewnie wódkę mają swoją - przywitać ich w moich skromnych progach. I co? i gucio, nie ma ich. Tzw. witki człowiekowi znowu opadły więc dzwonię.. oczywiście Pan miał już do mnie dzwonić bo dziś ich nie ma ale od poniedziałku startują na pełnych obrotach i jak zawsze mam się niczym nie przejmować bo wymurują mi ten dom w tydzień. Ta pewnie szkoda, że nie w 1 dzień, ale co mi tam i tak nie mam nic do stracenia niech od przyszłego tygodnia działają. Pragnę w tym momencie dodać, że po pracy lubię sobie tam czasem podjechać i oczami wyobraźni doglądać postępów, albo ich braku z myślą, że jak to Golce zwykli śpiewać "kiedyś będzie tu San Francisco". Wyobraźcie sobie moje zdziwienie kiedy następnego dnia w piątek ukazał mi się następujący widok:
Spotykam ekipę pakującą się i zagajam, że ładnie im poszło. Majster stwierdził, że mieli możliwość przyjść na pół dnia to sobie zrobili pierwsze warstwy. Rewelacja. Brnąc dalej w dobry humor przyszedł nowy tydzień, 7 rano, panowie dzwonią, że działają ale potrzebne im będzie coś tam ze składu.. banan na twarzy i ogarniam materiał. Szczęścia nie ma końca.. panowie pracują we trzech i dosłownie w mgnieniu oka stawiają kolejne warstwy. Ściany proste, przekątne pokoi się +-1cm zgadzają, jednym słowem bajka. Dzwonię więc do byłego już wykonawcy poinformować go o tym co się tu dzieje i prosić o zwrot projektu - bo chwilowo nie miałem żadnej kopii. Pan się umówił tam gdzie zwykle i po krótkiej wymianie zdań i stwierdzeniu, że i tu cytat "gdyby nie miał innej roboty to by się wkurwił", oddał mi dokumentację. Ekhm.. pozostawię to bez komentarza.
Od tamtego czasu raczej nic nadzwyczajnego w tym temacie się nie wydarzyło. Także nie pozostało mi nic innego jak tylko z radością pochwalić się postępem prac
Na chwilę obecną wykonane są już wszystkie ściany zewnętrzne i szalowane są słupy pod zalewanie betonem. Oczywiście nie to żeby wszystko szło idealnie, bo miałem z tą ekipą małe różnice poglądu jeżeli chodzi o interpretacje projektu, gdyż będąc bardzo sumienną firmą Panowie wszystkie możliwe otwory okienne wykonali inaczej, tak po swojemu. Na moje pytanie por que? usłyszałem, że się tak nie robi albo, że oni by sobie tak tego w domu nie zrobili. Jednak z uśmiechem na twarzy przekonałem ich do swojej wersji czyli takiej jaka wynika bezpośrednio z projektu i co mieli poprawić poprawili z marszu. Teraz dzięki ścianom działowym dom wygląda jeszcze trochę inaczej ale nie robiłem zdjęć.
Dlatego generalnie jestem zadowolony, szczególnie że coś się dzieje, a ten etap rośnie w oczach i nie jest jakoś najbardziej kosztowny w porównaniu z kolejnymi. Było również kilka poprawek bo fundamenty idealnie proste nie były, aleeee. Fachowcy sprawnie działają dalej i czekam czy uda się w tym tygodniu zgodnie z planem zalać strop bo podobno ma się popsuć pogoda. W każdym razie będę się dzielił z wami postępami i wrażeniami.
I kiedy już miałem kończyć posta stwierdzając, że i tak jest za długi i nudny, naszła mnie ochota pociągnąć temat dalej. Bo moja historia nie kończy się na zwykłych problemach zwykłych ludzi. U mnie zawsze problemy pojawiają się w wersji na bogato. Nie inaczej było z dachem.. Poszukiwania wyceny dachu zacząłem jak każdy pytając znajomych i rodzinę gdzie się zaopatrywali oraz kto im wykonywał. W ten też sposób trafiłem do jednego z lokalnych dystrybutorów materiału na pokrycia dachu. Wjeżdżam do nich na kozacko, bo okazuje się, że ktoś zna kogoś kto zna bezpośrednio szefa całej firmy i mnie z nim umówił. Rozmowa przebiega owocnie. Pan zrobił sobie ksero potrzebnych stron z projektu, wszystko dość szybko ustaliliśmy i mimo iż nie wykonują usługi montażu itp na czym mi nota bene bardzo zależało, to współpracują z najlepszymi cieślami i dekarzami. Pięknie. Na odejście zostaję zapewniony, że z racji na wspólnych znajomych będę traktowany jak rodzina a materiał niezależnie jaki sobie wybiorę - bo na etapie wyceny wszystko było brane pod uwagę, leży zarezerwowany dla mnie na magazynie. Na wszelki wypadek skontaktowałem się ze znajomym dekarzem, którego kiedyś miałem nawet przyjemność poznać osobiście na jakiejś imprezie u wspólnych znajomych i poprosiłem o oddzielną wycenę. Mija parę dni, dostaję telefon. No dzień dobry panie W. miło nam poinformować, że wycena czeka na mnie na skrzynce mailowej. Patrzę i oczom nie wierzę... tak jak ceny materiałów potrzebnych do wykonania pokrycia są naprawdę przyzwoite to wycena robocizny i materiału konstrukcyjnego więźby znowu wyrwała mnie z butów. Wracając pamięcią do tego cudownego harmonogramu jaki każdy przyszły kredytobiorca musi wykonać, założyliśmy z kolejnym zonkiem tej budowy - doradcą finansowym Y, że dach z robotą zamkniemy w +-70 tysiącach złotych. Oczywiście licząc się, że ze względu na galopujące podwyżki cen wszystkiego możemy głową dobić do 80 dych. Ale przeliczając sobie wszystko na spokojnie na 3 różnych kalkulatorach moim oczom za każdym razem ukazywała się sześciocyfrowa kwota. No pojebało... ale nic. Przynajmniej materiał mam tanio nie?! W tamtym momencie jeszcze rzeczywiście tak było. Kolega przysłał swoją wycenę materiału więźby, pokrycia i robocizny. Porównałem ceny, wyszło 92 tysiące. Ale chwila chwila, dzwonię do niego bo pokrycie wyliczył mi na 32 koła więc grubo ponad 25, które dostałem z pierwszego sklepu. Więc pytam czy mogę swój materiał, bo mam dużo taniej, powiedziałem mu ile i zgodził się. Myślę bajka, cena po raz pierwszy idzie w dół, tak jak to sobie człowiek na początku wymarzył. Idąc za ciosem, postanowiłem sam zorientować się w cenie więźby. Porobiłem zdjęcia zestawienia potrzebnego drewna i rozesłałem do ok 40 tartaków. Nie ograniczałem się w żaden sposób odległością. Wyceny zaczęły spływać i kształtowały się w przedziale 16-21 tysięcy bez deskowania. Wcześniej wspomniany kolega wycenił gdzieś w tartaku typu krzak materiał na 18000 więc jest git, znowu dwójka urwana z rachunku. W ten dostałem propozycje 14.700 netto. Zajebiście! Już chcę zamawiać następnego dnia rano cały materiał, podpisywać umowę itd a tu jeszcze gdzieś o 2 w nocy sms. Ktoś obcy pyta co z jego wyceną czy się decyduję, więc grzecznie jak zwykle dziękuję, ale odmawiam mówiąc, że znalazłem dużo taniej (tam chyba było początkowo 16500). Za godzinę sms z prośbą o kontakt bo w takim razie są w stanie zrobić to za 13500 polskich plnów. Śmiech mnie ogarnął ale oczywiście dzwonię i słyszę, że coś się udało taniej kupić, ktoś zrezygnował ogólnie farmazony. Więc przerywam rozmówcy i upewniam się, że 13500 to jest wszystko z zestawienia które mu wysłałem, zaimpregnowane i z wliczonym transportem o co prosiłem w wysłanej do niego wiadomości. Pada odpowiedź twierdząca. No to sobie myślę znowu bajka bo zaoszczędziłem przez przypadek kolejną pensję w pare minut rozmowy. Następnego dnia umawiamy się na zapłatę zaliczki. Wracam z tematem do mojego wykonawcy - kolegi. Mówię mu ponownie ile mi krzyknęli za więźbę. Odziwo się ucieszył i zasugerował mi przy wyborze blachy - do którego zaraz wrócę, pocienienie trochę tych krokiew bo mój projekt przewidział dachówkę ceramiczną. Znowu telefonicznie wracam do tartaku z tymi nowinami, na co pan M. mi mówi, że mam bardzo mądrego cieślę, bo wg. niego takie grube drewno mi zupełnie nie jest potrzebne. Panowie wspólnie ustalili jakie ma być aby dach nie odfrunął przy pierwszej wichurze i przeliczył na nowo należność. A z racji, że trochę mniej drzewa pójdzie to i cena niższa. Win-win situation. Wszystko idzie w zapomnienie aż tu przypomina się sklep od pokrycia z propozycją podpisania umowy na materiał. Pierwszy zonk mnie dopadł jak usłyszałem podczas tej krótkiej rozmowy iż potrzebują zaliczki w wysokości 15 tysięcy złotych. Myślę sobie, że trochę przegieli pałe ale co mi tam, znajomy znajomego znajomego, więc biorę dychę i jadę. Na miejscu okazuje się, że właściciela, który wykonywał mi wycenę nie ma bo musiał wyjechać ale dokumenty na mnie czekają. Jednak moją uwagę przykuła kartka ze zleceniem, która w kratce z podsumowaniem znacząco różni się od tego co dostałem na maila. Więc pytam, ponownie grzecznie - dlaczego cena dachu urosła od naszego ostatniego spotkania o ponad 3 tysiące. W tym też momencie przypominam sobie, że wraz z żoną wymyśliliśmy sobie kolorowe rynny i opaski rynien i uprzedzano nas, że do tamtej wyceny na ok 25k dojdą jeszcze 2-3 tysiące za ten kolor. Więc ok, ale nie! Pan sprzedawca, który na marginesie jak się okazuje buduje się 3 działki ode mnie, informuje mnie, że ta cena dotyczy standardowego koloru z wyceny - antracytu. No to lekko zaniepokojony proszę o wyjaśnienie sprawy, dlaczego nikt do mnie nie dzwonił, nikt mnie o niczym nie informował - on nic nie wie. Także dobrze, proszę o dowiedzenie się co i jak i dlaczego oraz o ponowne przeliczenie oferty. I przyszła.. 30500. No to sobie myślę, że chuj bombki strzelił i że nijak to się ma do oszczędności jakie miały wynikać z zakupu materiału w tym dokładnie sklepie. W między czasie przesłałem tą nową wycenę do mojego wykonawcy. Nie mija parę godzin ten oddzwania rozbawiony co ja mu wysłałem.. mówi mi że porównał moją ofertę z tą którą mi przedstawił i że w mojej brakuje materiału! Zaczął wyliczać pokolei różnice i szczerze - prościej byłoby mi napisać co się zgadzało.. dwa okna dachowe i ilość potrzebnych gwoździ. Ani blachy ani ilości rynien, czy ich uchwytów nie było wg. mojego zioma wystarczająco, żeby to miało ręce i nogi. Dlatego też poprosiłem go aby zadzwonił do swojej hurtowni i wynegocjował mi cenę. Tamci zgodzili się na 30500 więc suma sumarum olewamy znajomego znajomego i jego genialny duży i ładny sklep w centrum. Wkurzony, że nie da się uciąć jeszcze paru tysięcy z dachu ogólnie wyjdzie mnie przy dobrych lotach ponad 80 tysięcy. Terminowo planuję zmontowanie go na przełomie grudnia-stycznia. Aaaaa, dodam jeszcze, że wykonawca zgodził się, abym sam sobie zadeskował dach, bo on taką usługę wycenił na ok 8 tysięcy złotych bez materiału.
Także widzicie i czujecie mój ból... ojciec mi radził bym sobie odpuścił, że mam gdzie mieszkać i trudno, że w bloku ale bez tego całego zamieszania i plecaka do końca życia albo przez 30 lat do spłaty. Mimo wszystko nie żałuję. Jest trochę śmiesznie trochę strasznie, ale wystarczy spojrzeć na te powstające mury żeby rozwiać chmury zwątpienia. W każdym razie ja ciągnę budowę dalej a was zapraszam na kolejne wpisy.
Pozdrawiam wszystkich z tego miejsca serdecznie i do usłyszenia inwestorzy!